Zaczal się listopad, dni staly się pochmurne i deszczowe.
Ciemnowłosy chłopak szedł ulica, na nic nie zwracając uwagi. Mial gdzieś co
mysla o nim inni, czy jest mokry, czy zdazy na lekcje, ogólnie mial wszystko w
... tam gdzie nie dochodzi swiatlo. Sluchajac na słuchawkach muzyki na fulla
stawiał kroki w kierunku placówki oświatowej. Z nikim nie rozmawiał, a
wszelkie próby nawiązania z nim kontaktu zbywał jednym spojrzeniem, które
jakby moglo by zabiło. Przez ostatnie 2 miesiące strasznie się zmienil.
Wcześniej byl otwarty, kolezenski, smial się, wyglupial, a teraz jest raczej
typem samotnika. Jedyne co sie nie zmienilo to kolor oczu. Blekit, ten ktory
tak uwielbiala. Zdjal kurtke i nie zmieniajac butow ruszyl w kierunku sali, w
ktorej miala sie rozpoczac pierwsza lekcja. Usiadl na parapecie i patrzyl na
otaczajaca go szara rzeczywistosc. Pamietal jak w takie dni jak te siedzieli
razem, popijajac ciepla herbate. Na samo to wpomnienie zalaly go dwie fale
uczuc, dwoch skrajnych. Jedna to pewien rodzaj radosci, kiedy wspomina sie
szczesliwe chwile, a druga smutek i desperacje wynikajaca z tego, ze
wspomnienia zostala juz tylko wspomnieniami. Jej usmiech, jej smiech, jej
dotyk, jej skora, jej zapach, jej usta... Potrzasnal glowa, aby pozbyc sie jej obrazu
sprzed oczu.
-Ona jest juz przeszloscia, ktora nigdy nie wroci –
powiedzial do siebie i zeskoczyl, kroczac do sali. Lekcje dluzyly mu sie
niemilosiernie. Po 15 w koncu skonczyly sie jego cierpienia. Deszcz nadal
padal, ale on nic z tego nie robil. Nalozyl kaptur i wyszedl na ulice.
Wracajac do domu, przechodzil obok kwiaciarni i na chwile sie zatrzymal. Wlozyl
reke do kieszeni w poszukiwaniu drobnych i wszedl do srodka. Po chwili wyszedl
z bukietem bialych roz, ktore na koncach byly koloru niebieskiego. Kwiaciarka
sprzedajac mu bukiet, spytala sie czy to dla dziewczyny, on pokiwal glowa na
zgode, a ona zapewnila go ze na pewno sie jej spodobaja. Nie wiedziala tylko,
ze ona ich nie zobaczy. Deszcz troche zelzal, a niebieskooki wkroczyl na teren
cmentarza. Odszukal grob i polozyl na nim kwiaty.
-To moja wina, nie powinienem byl cie samej puszczac –
powiedzial szeptem. Wrocily do niego wspomnienia z tamtego pamietnego
dnia. Wieczor, koniec sierpnia, bylo cieplo, spotkanie tego czlowieka, ktory
znecal sie nad psem, ostra sprzeczka, telefon na policje, bojka i strzal. Nie w
niego, nie w psa, tylko w nia. Samotna lza splynela po jego policzku. Niby
wygladal tak samo, ale nie bylo w jego oczach juz tych iskierek, tego zapalu.
Nagle poczul czyjas reke na ramieniu i odwrocil sie i zobaczyl chlopaka o
morskich oczach i ciemnych wlosach. Probowal sie usmiechnac, ale wyszedl raczej
grymas niz usmiech. Obok chlopaka stala blondwlosa dziewczyna o bystrych
szarych oczach.
-Jak sie trzymasz?- zapytal morskooki. Chlopak nie odpowiedzial
tylko odwrocil sie w kierunku tablicy na ktorej bylo wyryte imie i daty
urodzenia i zgonu.
-Wiem, ze jest ci ciezko – zaczela blondynka – ale trzeba
sie jakos z tym pogodzic, Dylan – mowila cicho i spokojnie, ale glos jej
troche drzal. Chlopak juz dluzej nie wytrzymal, zaczal plakac. Dziewczyna
przytulila go i pocieszala, ale wiedziala, ze bedzie musial zyc z ta rana
na sercu. Po kilku minutach, niebieskooki uspokoil sie.
-Dzieki, Annabeth – powiedzial. Ta lekko sie usmiechnela.
-Dobra, chodzmy, bo sie jeszcze rozchorujemy – powiedzial
morskooki i wszyscy troje ruszyli do samochodu.
-Percy, nie tesknisz za nia? – zapytal sie po dlugiej ciszy
Dylan.
-Tesknie, nawet nie wiesz jak bardzo. Brakuje mi jej
usmiechu, smiechu, nawet jej docinek na temat mojego slinienia sie w nocy, ale
jestem swiadomy, ze nic nie przywroci jej zycia – po tych slowach znow nastala
glucha cisza. Niebieskooki zamknal oczy i wsluchal sie w powolna, ale jakze
smutna piosenke. Przyponial mu sie ostatni wspolny wieczor. Stali oparci o
barierke i wpatrywali sie w zachod slonca. Usmiechala sie i smiala z jej
zartow, chociaz byl swiadomy, ze nie wszystkie byly dobre, robila to wtedy
z grzecznosci. Byla ubrana w krotkie czarne spodenki, mietowa, zwiewna
koszule i biale trampki. Okulary zabral jej chlopak i wyglupial sie, robiac
glupie miny.
-Smieszy cie to? – zapytal sie i zlapal ja i podniosl. Ta
aby nie spasc, zlapal sie go, trzymajac rece z tylu jego glowy.
-Nie, wcale. Nie widac tej powagi na mojej twarzy? – i
wybuchla smiechem.
-Ladnie to tak smiac sie z przyjaciela? – i wyszczerzyl
jeszcze bardziej zeby. W koncu postanowili wrocic do domu, w koncu jutro
zaczynal sie nowy rok szkolny.
-Juz nie moge sie doczekac jutrzejszego dnia – powiedziala
morskooka.
-A co, mamy jutro randke? – wtracil sie chlopak, unoszac
jedna brew i kacik ust do gory.
-Ha ha, bardzo smieszne Dylan – i walnela go w bok – jutro
poczatek roku, nie cieszysz sie?
-Nie, a mam?
-Nauczysz sie ciekawych rzeczy, poznasz nowe tajemnice
swiata albo ...
-Ty na pewno nie jestes corka Ateny?
-A co? Jak Percy nie lubi sie uczyc, to wszystkie dzieci
Posejdona tak maja miec? – oburzyla sie, skladajac rece na pierci.
-No nie obrazaj sie, wszyscy wiemy, ze z toba jest cos
nie tak. Wtedy po raz ostatni slyszal jej smiech.
-Dylan, obudz sie, musimy na chwile na Olimp wejsc. Ojciec
mnie wezwal – powiedzial Percy. Syn Apolla pokiwal glowa i wyjrzal przez okno.
Zobaczyl jakas dziewczyne, strasznie podobna do niej, przez moment myslal, ze
to ona, ale nie mogla to byc prawda. Oparl glowe o zaglowek i czekal w tej
pozycji, az dojada pod Empire State Building.
-A tak w ogole, to po co tam idziesz?
-Nie powiedzial mi, ale ciebie rowniez tam oczekuje. Chlopak
sie zdziwil, nie mial pojecia, co moze chciec od niego Pan Morz, Apollo to tak,
ale on? To bylo dziwne.
Wchodzac do holu Dylan mial jakies dziwne przeczucie, ze cos
sie stanie. Wjechali na 600 pietro. Powital ich bog lekarzy.
-Witajcie – usmiechnal sie blondwlosy chlopak – rada juz was
oczekuje. Wszyscy ruszyli przed siebie.
-Dylan, czekaj – zatrzymal niebieskookiego – chce
z toba pogadac.
-Nie mamy o czym – ucial szybko.
-Chlopie, ty nie masz nic do gadania, chodz – i pociagnal go
za rekaw kurtki. Nie odzywali sie do siebie. Apollo nie wiedzial co powiedziec,
po raz pierwszy, a jego syn nie chcial go znac.
-Dylan, wiem ze mozesz byc na mnie troche zly...
-Zly? – wrzasnal – nienawidze cie, rozumiesz? Chcialbym juz
nigdy ciebie nie widziec, zebys zniknal z mojego zycia, dal mi swiety
spokoj! Szanowalem cie, chociaz jestes – tu szukal odpowiedniego slowa do
okreslenia – jaki jestes, dziecinny, nieodpowiedzialny. Kiedy najbardziej cie
potrzebowalem, kiedy ona cie potrzebowala, ty mnie olales, miales mnie po
prostu gdzies!
Apollo stal oniemialy, nie wiedzac jak zareagowac. Bardzo
chcial pomoc tej dziewczynie. Wiedzial przeciez jak jest dla niego wazna. Kiedy
chlopak sie uspokoil, brat blizniak Artemidy odwazyl sie podjac jeszcze raz
rozmowe. Polozyl synowi reke na ramieniu i spojrzal mu gleboko w oczy.
-Wiem, ze byla dla ciebie kims waznym, ze ja kochales – tu
mlody probowal jakos zaprzeczy – kazdy to wie. Przepraszam, ze to tak sie
skonczylo. Byla bardzo dobra osoba, inteligentna, mila, uczynna ...
-Apollinie, wzywaja was – zagrzmial glos bogini madrosci.
Ruszyli w kierunku sali tronowej. Bogini, ktora miala zawsze surowy wyraz
twarzy, ostatnio stala sie milsza. Chlopak w koncu osmielil sie zadac jej
pytanie.
-Ateno, nigdy nie myslalasz, ze ... – zaczal.
-Na początku, tak myslalam, ale nie. Ona byla tylko
Posejdona. Nie wiem co sie stalo, ze corka jego, moze byc taka madra –
skończywszy to zdanie weszli juz do sali, gdzie czekali na nich 11 bogów i
bogiń i 2 herosów. Po oddaniu poklonow, Zeus zaczal narade.
-Zastanawiacie sie pewnie po co was wezwałem – rozbrzmiał
gleboki glos władcy.
-Znowu jakies twoje widzimisię – powiedział znudzony
Posejdon.
-Moze i widzimisie, ale nie moje, tylko Hadesa i dotyczal po
niekad ciebie, bracie.
-Ekhem, nie chce przeszkadzac w klotni, ale ona czeka –
zabral glos Pan Podziemi.
-Jaka ona? – zapytala sie Ann.
-Nie mam pojecia, jak wam to powiedziec, zebyscie za bardzo
sie nie zszokowali – powiedzial Hades.
-Moze wprost? – odpowiedzial troche niegrzecznie Percy.
-Wiesz, ze cie nie lubie, Jackson – zmrozyl oczy Hades –
wiesz, ze nie jestes juz najlepszym herosem, ani najukochanszym bahorem Starego
Glona? Wszyscy patrzyli oniemiali na faceta w czerni.
-Yyy, co? – zapytal glupio syn Posejdona.
-Patrze, ze nic sie nie zmienilo Percy, nadal nie
dorownujesz rozumem do swojej dziewczyny – uslyszeli glos dobrze im znany. U
wejscia do sali stala nastolatka o dlugich, falowanych wlosach, intensywnie
morskich oczach i w bialej todze. Usmiechala sie do wszystkich. Podeszla na
srodek sali, mijajac oniemialych przyjaciol.
-To wlasnie najdzielniejszy heros, corka Posejdona –
usmiechnal sie Hades .
-Nila! – krzyknela corka Ateny i rzucila sie przyjaciolce w
ramiona. Obu poplynely z oczu lzy. Zaraz do nich dolaczyl jej starszy
brat. Po kilku minutach przytulania i radosci, corka Posejdona wyrwala sie
z uscisku blondynki i spojrzala w oczy przyjacielowi. Zrobila kilka krokow
niepewnie w jego kierunku. Usmiechnela sie lekko i czekala na jego reakcje.
-Dylan, tesknilam za toba – powiedziala niepewnie. Chlopak
nadal mial mine bez zadnych emocji.
-Nie wyobrazasz sobie nawet jak wygladaly ostatnie dwa
miesiace mego zycia – szepnal. Dziewczynie zbieraly sie lzy w kacikach oczu.
-Dylan, ja...
-Co ty?! Co myslalas?! Po co pchalas sie wtedy do przodu?!
Pytam po co?! – zaczal na nia krzyczec. Ann chciala juz cos powiedziec, ale
Percy ja powstrzymal, wiedzial dobrze jak to sie skonczy.
-Myslalam, ze sie ucieszysz, ze zyje, ze bedzie jak dawnie,
znow bedziemy przyjaciolmi. Zawiodlam sie na tobie! – Nila tez juz nie byla
dluzna – zniknales z mego zycia na kilka lat i wtedy bylo wszystko ok,
tak?! Bo ty to mozesz wszystko, a ja nie, mam sie zgadzac na wszystko, co
jasnie hrabia powie, rzeknie! Mam byc jak ten glupi piesek na posylki, na
skinienie palca swego wlasciciela?! Kim ty jestes, zeby mi wytykac bledy?! –
kiedy w koncu oboje zamilkli, mierzyli się wzrokiem, do momentu az jeden nie
podda się i odwroci wzrok. W czasie klotni przyblizyli się do siebie, ze czuli
swoje oddechy. Serca tak szybko im bily, ze kazdy slyszal ich bicie. W końcu
Dylan objal jej twarz w dlonie i pocalowal. Dziewczyna nie byla dluzna.