środa, 24 grudnia 2014

Wesołych świąt


Chciałabym wam życzyć wesołych, pogodnych, rodzinnych świąt :) dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń, dużo miłości, prawdziwych przyjaciół, samego uśmiechu i czego tam sobie jeszcze życzycie. Żeby Nowy Rok był jeszcze lepszy od poprzedniego :)
A to taka mała historyjka ^^
Wesołych Świąt




Siedziała w parku na ławce. Jedynym źródłem światła była zapalona obok latarnia. Wsadziła zziębniete dłonie do kieszeni kurtki. Wypuściła powietrze z ust, które natychmiast zmieniło się w obłoczek przy jej twarzy. Zrobiło się jej bardzo zimno, naciągneła bardziej kaptur na głowę. Zaróżowione policzki dawały jej uroku, nawet przy opadających włosach, które próbowała zebrać w kok.
-No gdzie on jest ? - powiedziała na głos. Jak na zawołanie dostała śnieżką w tył głowy. Szybko się odwróciła i kolejna porcja śniegu trafiła w nią. Zdenerwowana wytarła szybko topniejącą masę i ruszyła w kierunku sprawcy. Chłopak podniósł ręce w geście poddania, ale to nic mu nie dało. Zaczął powoli się wycofywać, aż w końcu uciekał od dziewczyny. Był szybszy i to dawało mu przewagę. Ale los chciał inaczej. Dogoniła go, ale wpadła na niego z taką siłą, że oboje wylądowali w zaspie. Brunetce wpadł śnieg za kurtkę i ze wszystkich sił próbowała go z tamtąd wydostać. Chłopak zaczął się śmiać z jej poczynań, a sam miał potargane i mokre włosy. Wstał i ptrzepał płaszcz, następnie podał jej rękę. Chwyciła ją i zaraz stała już na nogach. Spojrzała w niebieskie oczy chłopaka. Tak bardzo je kochała, hipnotyzowały ją po prostu. Uśmiechnął się do niej.
- Aż taką masz na mnie ochotę? - podniósł jedną brew do góry. Dziewczyna zreflektowała się, że wpatruje się przez dłuższy czas na swojego towarzysza.
- Chciałbyś - powiedziała z przekąsem - możemy już iść, bo strasznie zimno.
Ruszyli w kierunku galerii. Musieli kupić parę prezentów dla rodziny i przyjaciół. Biegali między półkami. Dziewczyna nagle podniosła wzrok i zobaczyła niebieskookiego flirtującego z jakąś inną. Poczuła ukłucie zazdrości i szybko odwróciła wzrok.
-Może w czymś pomóc? - usłyszała koło ucha. Spojrzała w orzechowe tęczówki ekspedienta. Miał może 20 lat,był przystojny i cały czas się uśmiechał.
-Szukam czegoś dla mojego przyjaciela i nie mam za bardzo pomysłu co mu kupić - odpowiedziała i lekko uniosła kąciki ust.
-Zaraz coś znajdziemy, proszę za mną - i ruszyli do innego działu. Po paru minutach prezent był już wybrany. Brunetka idąc do kasy śmiała się z żartu chłopaka, nawet nie zwracając uwagi na gotującego się z zazdrości innego. Odbierając pakunek i resztę pocałowała orzechowookiego w policzek.
-Dziękuję za pomoc - uśmiechneła się szczerze - Wesołych Świąt - powiedziała odchodząc.
-Przyjemność po mojej stronie, może kiedyś pójdziemy na kawe czy coś? - zaproponował. Dziewczyna przez chwilę się zastanowiła, żeby potem pokiwać głową na potwierdzenie. Chłopak szybko napisał swój numer na kartce i podał morskookiej. Ta wyszczerzyła zęby i wyszła ze sklepu.
-Kto to był? - usłyszała przy uchu.
-A co zazdrosny?
-Nie mam o co - warknął i wyprzedził dziewczynę, która aż staneła z wrażenia. Wpatrywała się w oddalająca się szybkim krokiem postać. Nie spodziewała się takich słów, szczególnie od niego. Pojedyncza łza popłyneła po policzku.
-Hej, zapomniałaś rękawiczek - powiedział James, ekspedient ze sklepu. Kiedy zobaczył że dziewczyna płacze, od razu zaprowadził na najbliższą ławkę.
- Nila, co się stało? - w jego głosie można było usłyszeć troskę. Dziewczyna otarła policzki i zaprzeczyła ruchem głowy.
-Nic się nie stało James. Po prostu jestem idiotką i tyle - wstała - dzieki za rękawiczki - i ruszyła w kierunku wyjścia. Skierowała się do swojego brata, gdzie miała spędziec święta. Wdrapała się na trzecie piętro i zapukała w drzwi. Usłyszała śmiech i krzyki. Otworzyła jej wysoka blondynka o szarych oczach. Stała w fartuchu i była cała w mące i innych produktach spożywczych.
-Jak dobrze że jesteś Nila, możesz mi pomóc? - zapytała gospodyni.
-Oczywiście Annabeth, czego się nie robi dla bratowej - powiedziała brunetka. Zaraz obie robiły w kuchni uszka, ciasta, rybę i inne potrawy wigilijne. Nagle do pomieszczenia wpadła dwójka dzieci. Dziewczynka o ciemnych włosach i szarych oczach i chłopczyk, blondyn o morskich tęczówkach.
-Ej, dzieciaki, co wy tu robicie? Nie miałyście szukać z ojcem choinki?
-Już ją znaleźliśmy - usłyszały męski głos. W progu stała ogromna choinka, podtrzymywana przez bruneta o morskich oczach.
-Oj Percy, Percy. I gdzie my ją postawimy? - odparła blondynka wycierając recę o faruch - dobra zanieś ją do salonu, zaraz Ci pomogę - i wyszła za mężem. Morskooka wróciła do lepienia pierogów. Usłyszała dzwonek do drzwi.
-Nila, otworzysz ?! - krzykneła Annabrth z drugiego pokoju. Dziewczyna posłusznie udała się do przedpokoju. Otworzyła drzwi w których stanął nie kto inny jak Posejdon.
-Wesołych Świąt, córko - powiedział wręczając zaskoczonej kilka paczek.
-Dziękuję - zdołała tylko wykrztusić. Pan Mórz uśmiechnął się lekko i zniknął. Nila zamkneła drzwi i wróciła do przerwanego zajęcia. Kiedy już skończyła, zdjeła fartuch i poszła ubrać się na korytarz. Nagle z sąsiedniego pokoju wyskoczyła dwójka dzieciaków. Niby były bliźniakami, ale tak bardzo się różniły.
-Ciociu, ciociu, gdzie ty idziesz ? - zapytał się chłopczyk.
-Jeszcze Mikołaj nie przyszedł - dołączyła się jego siostra.
-Muszę iśc dzieciaczki - pocałowała każdego w policzki - Wesołych Świąt - krzykneła do młodego małżeństwa.
-Nie zostaniesz z nami ? -zapytał syn Posejdona.
-Muszę jeszcze coś pozałatwiać - skłamała - Wszystkiego dobrego - powiedziała ściskając każdego z osobna.
-Prezenty są w szafie - szepneła na ucho dla brata. Ten pokiwał głową. Wyszła na zewnątrz. Śnieg wciąż pruszył, ale jej to nie przeszkadzało. Ruszyła w kierunku swojego mieszkania, które wynajmowała od przeprowadzki wujostwa. Skręciła w uliczkę i wpadła na kogoś. Wyglądał na dwadzieścia parę lat, miał blond włosy, niebieskie oczy i ogólnie był bardzo przystojny.
-O własnie Ciebie szukałem - odezwał się blondyn
-Apollo, co ty tu robisz?
-Naprawiam błedy mojego syna - odparł - to miało byc dla ciebie - podał jej błękitne pudełeczko. Otworzyła je, a jej oczom ukazał się cieniutki łańcuszek z małym serduszkiem. Poczuła pod powiekami łzy. Szybko mrugała, aby się ich pozbyć. Apollo uśmiechnął się do niej.
-Dylan, po prostu nie potrafi zaakceptować twojej decyzji. Ja z resztą też - po tych słowach zniknął. Dziewczyna ruszyła szybkim krokiem, po paru minutach była już w domu. Usłyszała pukanie do drzwi. Zdziwiona otworzyła i uśmiechneła się do siebie. Rzuciła się na chłopaka. Dłoniami zaczeła tarmosic mokre włosy gościa. Spojrzała w niebieskie oczy i dotkneła wargami jego ust. Zaskoczony na początku stał w bezruchu. Potem kiedy zrozumiał co się dzieje, objął ją w talii i oddał pocałunek. W myślach stwierdził, że cuda jednak się zdarzają.
-Ekhem - usłyszeli - nie chcę wam przeszkadzać, ale moja małżonka was oczekuje. Morskooka odsuneła się od ukochanego i spojrzała z wyrzutem na brata.
-Zero intymności - fukneła niezadowolona - Dajcie chwilę, musze się przebrać - i pobiegła do łazienki. Po 45 minutach wszyscy siedzieli już przy stole, zajadając puszne potrawy. Podczas kolacji panowala rodzinna, radosna atmosfera. Po jakimś czasie dzieci krzykneły.
- Prezenty - i pobiegły do salonu. Brunetka powoli wstała od stołu i ruszyła za bratankiem i bratanicą. Staneła w progu i patrzyła na radość najmłodszych.
-I tak ich prezenty nie mogą się równać z moim - szepnął jej do ucha. Odwróciła się i pocałowała mocno. Tak długo na to czekał.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

"... jedynym uczucie, którym mnie darzy to strach"


Po raz pierwszy czułam, co to strach. Bałam się cokolwiek dotknąć, odezwać się czy też ruszyć. Za co mnie to spotkało? Wpatrywałam się w moich oprawców.
- Coś się nie podoba księżniczko?  - zapytał się jeden z nich. Miał żółte zęby i nieświeży oddech. Luźna koszula przywiązana była w pasie, a z niej wystawał dość ostry miecz. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam mu w oczy. Przykucnął przede mną i wykrzywił usta w uśmiechu. Próbowałam wyjąć dłonie z kajdan, ale nic mi to nie dało. Potrzebowałam klucza lub jakiegoś drutu. 
-Co taka markotna?  - było czuć nieprzyjemny zapach alkoholu - dawno nie było wśród nas żadnej kobiety - położył mi dłoń na talii i uśmiechnął się jeszcze szerzej - trochę rozrywki nam się przyda - i zaczął się śmiać. Otworzyłam szerzej oczy i próbowałam się wydostać, lecz wciąż byłam związana. Ów mężczyzna zaczął się do mnie dobierać, aż przyszedł niby mój wybawca. 
-Weist, zostaw ją - powiedział spokojnie, ale nie poskutkowało – Powiedziałem, zostaw ją! - krzyknął i odetchnął go - Na drugi raz słuchaj moich rozkazów, a teraz pod pokład! - wrzasnął i pokazał ręką schody prowadzące na dół. Weist posłusznie powlókł się na wskazane miejsce, sypiąc po drodze licznymi przekleństwami. Daniel odwrócił się w moją stronę i ciężko westchnął. Kucnął obok mnie i zaczął zdejmować kajdany z nóg i rąk. Kiedy byłam już całkowicie wolna pomógł mi wstać. Statkiem zatrzęsło i oboje upadliśmy na ziemię. Poczułam szybkie bicie jego serca i ciepło jego ciała. Pachniał morzem, a nie tak jak reszta alkoholem. Usłyszałam głośne śmiechy i gwizdy załogi. 
-Ej młody my też chcemy trochę przyjemności - wrzasnął jeden. 
-Możecie też i tu się zabawić, nam to nie przeszkadza - dodał drugi. 
-Dajesz Daniel, dajesz. Pomyślałam, jacy oni są obrzydliwi. Szybko wstałam i otrzymałam z kurzu i nie wiem, z czego tam jeszcze sukienkę. Brunet też powstał. 
-Chodź - rozkazał mi i popchnął do przodu. Szedł tuż obok mnie trzymając dłoń na moich plecach napierając lekko. Szłam nie patrząc na nikogo tylko pod nogi. Daniel otworzył jakieś drzwi i zaprosił mnie do środka. Był to gabinet, nawet ładny. Duże biurko, a na nim kilka rozłożonych map. Przy ścianach regały z różnymi książkami. Za oknem widziałam tylko morze, dawno odpłynęliśmy od portu. To działo się tak szybko. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Otarłam ją szybko. Usłyszałam dźwięk zamka. Odwróciłam i stanęłam twarzą w twarz z piratem. Spojrzałam w szare tęczówki, niegdyś troskliwe, spokojne, teraz dzikie, nieznane, nieprzeniknione. Nie poznawałam go. Spojrzał na mnie ze smutkiem. Zacisnęłam usta i czekałam aż coś powie.
-Clara, to nie tak jak myślisz - zaczął i położył mi rękę na ramieniu. 
- A niby jak?  Przyjechałeś nagle na odwiedziny? Choć myślałam, że nie żyjesz?! A tak przy okazji rabujesz mój zamek i porywasz mnie z przyjęcia zaręczynowego? Tak, o to ci chodziło? Żeby zniszczyć mi życie? Wiesz, co? Udało ci się!  - wrzasnęłam. Uderzyłam pięściami w jego klatkę piersiową i wyszłam z kajuty. 

Niby jak ja mam jej wytłumaczyć że to nie moja wina. Usłyszałem tylko jak zamykają się za nią drzwi. Przejechałem dłonią po twarzy i ruszyłem za nią. Rozejrzałem się i zobaczyłem że stoi na dziobie i wpatrywa się w horyzont. Stanąłem obok i oparłem się o barierkę. Spojrzałem na jej profil. Wyładniała przez te lata. Gdyby nie była księżniczką to podszedł bym do niej złapał w pasie i pocałował ją. Tak bardzo tego chciałem. Przypomniałem sobie pewną sytuacje z dzieciństwa i parsknąłem śmiechem. 
- Z czego się śmiejesz? - zapytała już trosze milej. Uśmiechnąłem się do niej. 
- Przypomniałem sobie pewną sytuacje z tobą z przeszłości - odpowiedziałem i spojrzałem przed siebie. 
- Clara, przepraszam. To moja wina, powinienem wcześniej domyślić się, że tak będzie - powiedziałem - obiecuję, że jak najszybciej sprowadzę cię do domu. Dziewczyna pokiwała powoli głową. Zasłoniła dłonią usta i ziewnęła. 
-Chodź, zaprowadzę cię do mojej kajuty, tam przynajmniej nie wejdą - i ruszyłem przed siebie. Poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę. Spojrzałem w morskie tęczówki. 
- Przepraszam za mój wybuch złości. Nie powinnam tak zareagować - i spuściła wzrok. Złapałem ją za podbródek i przybliżyłem do siebie. Nachyliłem się i musnąłem wargami jej usta. Były ciepłe pomimo zimnego wiatru i słone od morskiej wody. Kiedy się odsunąłem zrobiło mi się strasznie głupio. 
- Clara bardzo cię przepraszam, nie powinienem, przecież masz narzeczonego. 
-Nie powinieneś to prawda - powiedziała cicho i ruszyła do mojej kajuty. Zamknęła za sobą drzwi. Stałem przed nimi chwilę i w końcu walnąłem pięścią w ścianę. Przekląłem własną głupotę. Przecież obiecałem całemu temu Jamesowi, że nic jej się nie stanie. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłem się. 
- Młody ty to nie umiesz obchodzić się z kobietami - powiedział Will - nie możesz być tak natarczywy, szczególnie, że jesteś piratem. Pokiwałem głową i ruszyłem w kierunku sterburty. Słońce już zachodziło, a niebo przybrało kolory złota i czerwieni. Morze było spokojne w przeciwieństwie do moich uczuć, które mną targają. Co ja sobie myślałem? Że mnie pokocha?  Jestem piratem i jedynym uczucie, którym mnie darzy to strach. Ile bym dał, aby cofnąć czas. Westchnąłem i ruszyłem pomóc przy sterowaniu. Kierowaliśmy się wciąż na zachód. Nadal nie wymyśliłem jak uratować Clarę i nic nie przychodziło mi do głowy. Zamknąłem oczy i wciągnąłem chłodne morskie powietrze. Przypomniał mi się dzień kiedy po raz pierwszy ją spotkałem. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej :) nie napisałam rozdziału, bo jakoś nie mam póki co do tego weny :/ a to co czytaliście powstało na lotnisku, na którym czekałam na SPÓŹNIONY samolot, ehhh takie życie. Ale za to jest rozdział :) był pisany na telefonie, więc jest krótki. Mam teraz tak dużo pracy, że powoli się nie wyrabiam. Mój dzień wygląda tak : geografia, geografia i jeszcze raz geografia! Ale taki to już mój los :) znalazłam w końcu prawdziwą przyjaciółkę <3 może  nie znalazłam, tylko uświadomiłam sobie kim taka osoba jest, a o tamtej już zapomniałam :) chyba nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami, ani ja dla niej, ani ona dla mnie. Pewien rozdział zamknięty, ale pouczający :) Dobra koniec mojej jakże wciągającej wypowiedzi :P a bo zapomnę, WESOŁYCH ŚWIĄT WSZYSTKIM :* i SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU I UDANEJ ORAZ ZAPAMIĘTANEJ ZABAWY SYLWESTROWEJ ^^

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 19

Nila
Ostatni wyczyn odebrał mi sporo energii. Obudziłam się w łóżku w jakimś hotelu. Wstałam i podeszłam do okna. Rozsunęłam żaluzje. Przede mną roztaczał się widok na nocne miastko skąpane w blasku księżyca. Niestety padało. Cały dzień zanosiło się na to, aż w końcu zaczęło w nocy. Spojrzałam na elektroniczny zegarek. Wskazywał on godzinę 1:37. Wiedziałam, że już nie zasnę, więc poszłam do łazienki wziąć prysznic. Łazienka niczym szczególnym się nie wyróżniała, białe i niebieskie kafelki, toaleta, zlew i kabina prysznicowa. Nic tu nie było prócz papieru i dwóch szarych ręczników. Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Od razu poczułam się lepiej. Woda dodawała mi sił i uspokajała. Ociekająca nią, wyszłam z kabiny. Owinęłam się ręcznikiem. Przebrałam się następnie w nowe ubranie, które sobie wcześniej przygotowałam. W pełnym stroju podeszłam do lustra. Na półeczce zauważyłam mały, granatowy flakonik. Mogłam przysiąc, że wcześniej go tu nie było. Myślałam, że to może jakieś perfumy czy coś podobnego, więc sięgnęłam po niego. Kiedy go tylko dotknęłam poczułam przerażające zimno. Puściłam od razu przedmiot, ale cała zawartość wylała się na mnie. Nagle poczułam ogromne przygnębienie.
-Jesteś beznadziejna - usłyszałam czyiś głos w głowie - tylko spowalniasz misję. Trzeba cię ciągle ratować, nic nie umiesz sama zrobić. Chłopak cię rzucił, bo nie mógł już z tobą wytrzymać. Jesteś dla nich tylko ciężarem. Musiałam się z nim zgodzić. Jestem bezwartościowa. Muszę z tym skończyć. Otworzyłam drzwi łazienki i wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam po schodach i udałam się na podwórze. Na zewnątrz lekko mżyło.
-Zostaje ci tylko jedno - znów ten sam głos - zabij się! Wszystkim to będzie na rękę.
-Tak - szepnęłam i ruszyłam przed siebie. Usłyszałam hałas spowodowany ruchem ulicznym i skierowałam tam swoje kroki. Kiedy doszłam do ulicy, byłam cała mokra.
-Zrób to, to tylko chwila - usłyszałam Głos.
-Nie Nila, nie słuchaj go! - tym razem mówił ktoś inny. Kojarzył mi się z zachodem słońca, bryzą morską, tym wszystkim co mnie uszczęśliwiało. Przez chwilę znów byłam sobą, ale nie trwało to wystarczająco długo. Znów popadłam w pewien rodzaj przygnębienia. Czułam się jak śmieć, nic nie wartościowy śmieć, którego wszyscy chcą się pozbyć, nawet własny brat czy ojciec, który nie chciał mieć z tobą do czynienia przez całe twoje życie. Stanęłam na środku drogi. Oślepiło mnie światło z przednich lamp ciężarówki.
-Moje życie jest bezsensu - powiedziałam do siebie.
-Haha, głupia półbogini, stanowiłaś dla mnie największe zagrożenie, a zaraz staniesz przed sądem. Kiedy reszta będzie załamana, ja przejmę władzę i zawdzięczam to tylko tobie - odezwał się Głos. Było za późno, aby uciec. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po pierwsze, przepraszam za BARDZOOO krótki rozdział, ale na nic więcej mnie nie stać :( jestem w dość podłym nastroju, nic mi się nie chcę, zwłaszcza pisania rozdziału.
Po drugie, nie spodziewajcie się rozdziału wcześniej niż koło Sylwestra/Nowego Roku
Po trzecie, nie wiem czy warto kończyć tą historię, nie widzę póki co w tym sensu (może zostawie to w tym momencie, czemu nie ^^ )
Po czwarte, znowu na fazę na Huncwotów <3 ^^ więc jak znacie i czytacie jakieś fajne blogi o tej tematyce to dajcie linka 
Po piąte, wszystkiego dobrego z okazji Mikołajek :*
No to chyba już wszystko
Asix :*
P.S. Sorki, że nie komentuje waszych rozdziałów. Przyczyna - brak czasu :(

wtorek, 2 grudnia 2014

Sorki

Hej, chciałabym Was przeprosić, że póki co nic nie dodaję :\ niestety nie mam czasu nic napisać, ani skomentować waszych blogów :( musze ostro zacząć się uczyć bo w lutym jadę na olimpiadę z gegry, nawet nie wiem gdzie, ale mniejsza z tym, a nauczyciele w szkole cisną :\ jeszcze pokłóciłam się z przyjaciółką i nie za bardzo wiem jak to odkręcić :\ moja wina wiec ja musze przeprosić, ale wciąż szukam pomysłu na to, bo jak napiszę smsa lub na fb to zacznie mnie wyzywać albo w ogóle nic nie odpowie (w domu ją ciężko złapać, a jesteśmy z różnych szkół). Hmmm to chyba na tyle, do świąt obiecuję że coś się pojawi :) myślę że to przeczyta moja przyjaciółka, więc PRZEPRASZAM, WYBACZ MI, SPRÓBUJĘ NAPRAWIĆ MÓJ BŁĄD!
Asix ;*

niedziela, 16 listopada 2014

blog

Hej, zapraszam was na mój drugi blog - http://guardian-of-feedom.blogspot.com/  :) jest dopiero prolog, ale już pisze się pierwszy rozdział ^^
Asix :*

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 18

Annabeth
Zatrzymałam się. Reszta szła dalej, oprócz Dylana.
-Annabeth, co jest? – zapytał kładąc mi rękę na ramieniu – Coś się stało? Co miałam odpowiedzieć? Że słyszałam jak ktoś nam grozi, ale nawet nie wiem kto? Najpierw muszę dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.
-Nic mi nie jest, Dylan. Nie przejmuj się – zdobyłam się na słaby uśmiech. Popatrzył na mnie podejrzliwie.
-Na pewno? Nagle mocno zbladłaś i … .
-Serio, wszystko w porządku – nie dałam mu skończyć – chodźmy do reszty. Dogoniliśmy ich już w bibliotece. Rozglądali się za czymś co mogło by nam pomóc. Dołączyłam do nich. Weszłam między półki z książkami. Były tam różne dzieła, począwszy od „Zbrodni i kary”, przez „Romea i Julię”, a na „Historii odkryć geograficznych” zakończywszy. Miałam wielką ochotę sięgnąć po jakąkolwiek i zagłębić się w niej. Ale powstrzymałam się, miałam przecież zadanie do wykonania. Błądziłam miedzy rzędami. Nie patrzyłam gdzie idę, rozglądałam się raczej na boki. I w końcu na kogoś wpadłam. Spojrzałam w niebieskie tęczówki chłopaka.
-Przepraszam Dylan, nie zauważyłam cię – powiedziałam.
-Nic się nie stało – uśmiechnął się – znalazłaś coś może? Zaprzeczyłam ruchem głowy. Usłyszałam szmer gdzieś za mną. Błyskawicznie się odwróciłam i o mało nie krzyknęłam. Przede mną stały dwa gigantyczne, czarne pająki. Miały osiem odnóży i każde było zakończone ostrym pazurem. Przypomniała mi się Arachne. Sześć par czerwonych oczu wpatrywało się prosto we mnie. Zaczęłam powoli cofać się. Próbowałam zwolnić oddech, ale nic z tego. Serce biło mi jak oszalałe.
-I co, mówiłem że wasza misja jest bezsensowna. Teraz zginą niewinni – znowu usłyszałam ten głos. Co to miało znaczyć?
-Ann, tylko spokojnie. Zaraz się nimi zajmę – odezwał się syn Apolla, trzymając w ręku miecz. Niewinny. Nie mogę dopuścić do tego. Otrząsnęłam się z szoku i wyciągnęłam sztylet. Ruszyłam na pająki. Chłopak zajął się jednym, ja drugim. Niestety cholerstwo było szybkie i dobre. Unikało moich ciosów i atakowało mnie z podwójną siłą. Jeden z pazurów minął moją twarz o włos. W końcu walnął mnie jedną z nóg i upadłam na ziemię. Nim stanęłam na nogi, pojawił się przy mnie Percy. Zjawia się zawsze, kiedy jest potrzebny. Pomógł mi wstać i razem ruszyliśmy na potwora. Z dwoma atakującymi miał już problem. Nie wiedział na kimś się skupić. Kilka pchnięć mieczem i sztyletem i już po nim. Spojrzałam na mojego chłopaka.
-Dziękuję – powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
-Spodziewałem się większej wdzięczności – odpowiedział i dotkną wargami mych ust. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, przypomniałam sobie o czymś ważnym. Dylan. Odwróciłam się i zobaczyłam, że pomaga mu Nila. Mieliśmy już pobiec pomóc im, kiedy pająk wystrzelił w nas siecią i przykleił do regału. Wierciliśmy się, ale nic z tego. Nawet Orkan na nic się zdał. Mogliśmy tylko patrzeć jak nasi przyjaciele walczą. Syn Apolla atakował z jednej strony, a córka Posejdona z drugiej. W pewnym momencie potwór zamachnął się i rzucił Dylanem o półkę na książki. Na szczęście nic mu się nie stało. Ale Nila tego nie wiedziała.
-Dylan! – krzyknęła. Cięła w nogę pająka i pobiegła do chłopaka. Pomogła mu wstać. Uśmiechnęli się do siebie. Byłaby to nawet romantyczna scenka, gdyby nie trzy metrowy potwór. Zwrócił na nich swoje trzy pary ślepi. Dziewczyna odwróciła się, a w jej oczach czaił się gniew.
-Nie wiem, za co mnie to wszystko spotkało. Przez szesnaście nędznych lat, próbowałam być dobra i posłuszna, a co mi z tego wynikło? Mnie i moich przyjaciół atakują potwory, które na dodatek chcą nas zabić – wykrzyczała – Dosyć tego – i tupnęła nogą. Nagle podłoga zaczęła się trząść. Ściany jak i sufit pokryły się pęknięciami i dziurami. Od córki Posejdona biła wręcz namacalna siła. Na początku myślałam, że to naturalne trzęsienie ziemi. Ale potem przypomniałam sobie że ojciec Percy’ego i Nili jest nie tylko biegiem mórz i oceanów. W końcu sufit załamał się i spadł na potwora, zabijając go przy tym. W tym samym momencie, co zginął, jego pajęczyna, która nas oplątywała, zniknęła. Zobaczyłam jak z dziewczyny odchodzi cały gniew. Posłała mi tylko zdziwione spojrzenie i zemdlała. Upadła by na ziemie, gdyby w ostatniej chwili nie złapał jej Dylan. Podbiegłam razem z moim chłopakiem do tej dwójki. Syn Apolla położył ją na podłodze i przyłożył dłoń do jej czoła. Percy przykląkł przy siostrze.
-Jest wyczerpana, ale ogólnie nic jej nie jest. Potrzebuje odpoczynku – stwierdził niebieskooki. Pokiwałam głową. Spojrzałam na moją przyjaciółkę. Już nie raz wykazywała się odwagą i poświęceniem. Prawdziwy z niej heros. Odwróciłam na chwilę od niej wzrok. Zauważyłam kilka metrów ode mnie małą sówkę z marmuru. Wstałam i podeszłam do przedmiotu. Kiedy go dotknęłam, nie zmniejszył się, tylko pojawiła się karteczka i woreczek. Schowałam atrybut swojej matki i wzięłam kawałek srebrnego papieru. Wróciłam do przyjaciół. Rozwinęłam zwitek papieru i odczytałam go.
-Ta co księżyc w nocy ciągnie,
Aż do Portland na rydwanie pociągnie.
lepiej będzie dla was to co chcecie zdobyć,
Więc bez mężczyzn podróż musicie odbyć.
-Artemida, prawda? – zapytał syn boga lekarzy.
-Taa, bogini dziewictwa i łowów, a także siostra bliźniaczka twojego ojca – odpowiedział Percy – dobra, do Portland pojedziemy jutro. Teraz trzeba znaleźć resztę i jakiś hotel – już chciał podnieść siostrę, ale ktoś mu przeszkodził.
-Ja ją poniosę – zaoferował się Dylan i zabrał Nilę z podłogi – idźcie przodem. Ruszyłam z synem Posejdona. Co jakiś czas zerkałam do tyłu i od razu się uśmiechałam. Niebieskooki bardzo przejmował się swoją przyjaciółką. Znalezienie reszty nie zajęło nam długo. Hotelu zresztą też. Nie było dużych pokoi, więc ja dzieliłam go z Nilą, Piper z Hazel, Leo z Frankiem, a Percy, Dylan i Jason byli razem. Chłopcy oferowali dla syna Apolla, że mu pomogą, ale mówił że sobie poradzi. Położył córkę Pana Mórz na łóżku. Usiadł na skraju materaca i wpatrywał się w nią.
-Dylan, idź prześpij się albo co. Przypilnuję jej – powiedziałam podchodząc do niego.
-Ok, a mogę posiedzieć jeszcze chwilę?
-Tak – uśmiechnęłam się do niego – zależy ci na niej?
-I to bardzo – odpowiedział.
-Ma szczęście, że posiada takiego przyjaciela jak ty – położyłam mu rękę na ramieniu. Na te słowa posmutniał. – Co jest?
-Taaa, przyjaciela – westchnął – szkoda, że tylko nim mogę być. Wszystko ułożyło mi się w całość. Dylan kochał Nilę. Pytanie tylko czy ona jego. Miejmy nadzieję, że tak.
-Wszystko się ułoży, zobaczysz.
-Taa – wstał – jakbym był potrzebny to wiesz gdzie mnie znaleźć – pokiwałam głową – Na razie Annabeth.
-Paa Dylan – chłopak był już przy drzwiach – fajna byłaby z was para – nic nie odpowiedział. Kiedy wyszedł, poszłam wziąć prysznic. W między czasie Percy przyniósł do pokoju jedzenie dla mnie i dla siostry. Zjadłam i poszłam spać.

-Myślisz, że to koniec? To dopiero początek – to ostatnie słowa, jakie usłyszałam przed snem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
hejo ! :) jak wam się podoba? mam nadzieję, że przypadnie do gustu ;P tak sobie pomyślałam, żeby napisać one-shoota z Nila&Dylan, co wy na to? ^^ jakoś dziś mam dobry humor, w tygodniu nie mam jakiś ważnych sprawdzianów, więc spróbuję coś napisać :] dobra na razie ;* 
a tu taki fajny fan-art, od razu skojarzyło mi się z Nilą i Dylanem :P


piątek, 31 października 2014

One shot - Halloween

Biegłam sama przez las. Była noc, a jedynym źródłem światła był księżyc. Nie wiedziałam, przed czym uciekam, ale byłam pewna, że MUSZĘ być jak najdalej od tego. Czułam jego oddech tuż za mną. Przyspieszyłam. Ciemne zarysy drzew, pohukiwanie sów i inne nieprzyjemne dźwięki podnosiły poziom adrenaliny. Nagle to coś złapało mnie za ramię i pociągnęło do tyłu. W ostatniej chwili złapałam równowagę i wyszarpałam się z uścisku, tracąc przy tym kurtkę, nawiasem mówiąc bardzo ładną. Uciekałam dalej.
-Nie uciekniesz mi! – krzyczało. Miałam łzy w oczach, nie tylko ze zmęczenia, ale i ze strachu. W końcu potknęłam się i zaryłam twarzą o grunt. Oprócz startego policzka nic mi póki co nie było. Podniosłam się na łokciach i zobaczyłam przed sobą to COŚ. Nie miałam pojęcia, co to tak dokładnie jest. Z postury wyglądało na człowieka i to na tyle z podobieństwa. Ręce miało za duże, tak samo nogi. Twarz trupiobladą, aż lśniła w ciemności. Kilka szram, niektóre niezagojone oszpecały jego oblicze. Usta wykrzywione w przerażającym uśmiechu. Zobaczyłam żółte zęby. Może nie zęby, a raczej kły. Najgorsze były oczy. Nie dość, że krwistoczerwone to jeszcze o wiele za duże. Szpakowate czarne włosy opadały na czoło. Ze strachu nie dałam rady się ruszyć, choć mój mózg krzyczał wręcz, reszta ciała zastygła.
-A nie mówiłem? – odezwał się i rzucił się na mnie. Ostatnie, co pamiętam to mój wrzask i ostre kły przy mojej twarzy. Otworzyłam oczy. Byłam w swoim pokoju, w swoim łóżku i nie było tu żadnych podejrzanych stworzeń. Spojrzałam na zegarek. Za 20 min miałam autobus. Szybko wstałam i pobiegłam do łazienki. Ekspresowa toaleta, przebranie się, śniadanie i bieg na przestanek. Dotarłam razem z autobusem. Usiadłam na wolnym miejscu. Musiałam chwilkę odpocząć. Zamknęłam oczy i próbowałam uspokoić oddech. Na szczęście dziś piątek i mało lekcji i w dodatku takie luźniejsze. Poczułam jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Aż podskoczyłam na siedzeniu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętą twarz przyjaciela. Śmiał się ze mnie.
-Walnął cię ktoś kiedyś? – warknęłam. Jeszcze bardziej zaczął się śmiać, za co dostał sójkę w bok.
-Hmmm czy dostałem? Tak, kilka razy od ciebie – odpowiedział. Przewróciłam demonstracyjnie oczami.
-Powiedz mi, za co ja cię tak lubię? – zapytałam sarkastycznie. Chłopak objął mnie ramieniem i nachylił się. Nasze twarze dzieliły może z dwa centymetry, widziałam swoje odbicie w jego oczach. Wyszczerzył zęby.
-Bo jestem przystojny, inteligentny, seksowny, wspaniały …
-Skromny – dodałam.
-To też, jeszcze jestem dobrym uzdrowicielem, umiem grać na gitarze, jestem najlepszym siatkarzem, jakiego spotkałaś.
-Jak ojciec, co?
-Haha śmieszne, mój przynajmniej nie siedzi ciągle w wodzie. Wystawiłam język. Autobus zatrzymał się na przystanku przy szkole, więc wysiedliśmy.
-Idziesz na imprezę? – zapytał mnie Dylan.
-No nie wiem właśnie.
-No chodź, będzie fajnie. Nawet Piper z Jasonem przyjdą, nie wspominając o Leo i Kalipso i o twoim braciszku z narzeczoną – tu zrobił cudzysłów w powietrzu. Percy niby jeszcze się nie oświadczył Annabeth, ale to kwestia czasu. Tylko ja wciąż taka samotna. To smutne. Weszliśmy do szkoły. Ja skierowałam się do szatni, a syn Apolla na salę gimnastyczną.
-Powodzenia – krzyknęłam za nim. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się. Ten człowiek chodzi chyba cały czas z bananem na twarzy. Zostawiłam rzeczy w szatni, podeszłam do swojej szafki, wyciągnęłam najpotrzebniejsze książki i skierowałam się na odpowiednie piętro. Po dzwonku weszliśmy całą klasą do sali. Powinna odbyć się matematyka z wychowawczynią, ale nikogo nie było. Spojrzeliśmy na siebie, ale nikt nie wiedział o co chodzi. Matematyczka nigdy nie chorowała, a zastępstw nie było lub odwołanej lekcji. Kolega zobaczył na biurku kartkę. Szybko przeczytał.
-Mamy odwołane lekcje, ale musimy pomóc w przygotowaniu do imprezy! Rozległa się salwa śmiechów, okrzyków radości i itp. Ruszyliśmy na salę, w której ma się odbyć impreza. Mijając drugą, zobaczyłam jak nasza drużyna siatkówki się rozgrzewa. Podbiegł do mnie mój przyjaciel.
-A wy, co tu robicie?
-Przygotowujemy dekorację na dziś wieczór – uśmiechnęłam się do niego.
-Uuu to fajnie. Będę przebrany za pirata jak coś.
-Czyli ja będę za kogoś innego – wystawiłam język.
-Dylan! Rozgrzewaj się, a nie flirtujesz tam z dziewczynami! – krzyknął trener. Ja się zarumieniłam, Dylan podrapał się w głowę nie wiedząc jak zareagować, reszta drużyny zalewała się ze śmiechu.
-Trenerze, hahaha, Dylan chyba woli inną rozgrzewkę – powiedział jeden z kolegów jego. Ja wyszłam, a niebieskooki wrócił do reszty. Do 15 skończyliśmy ze wszystkim. Siatkarze wygrali, więc wieczór spędzę prawdopodobnie słuchając przechwałek Dylana. No ale trudno się mówi. Wróciłam do domu, zjadłam obiad i ruszyłam do swojego pokoju.
-W co by się tu ubrać? – zastanowiłam się na głos. Postawiłam na czarną sukienkę, rajstopy, których nienawidzę, ale było zimno, buty na koturnie. Zrobiłam makijaż i spojrzałam na siebie w lustro. Stwierdziłam, że nie jest źle, wzięłam torebkę i wyszłam z mieszkania. Była 19:30, a o 20 się miało zacząć. Podjeżdżam pod szkołę. Plac pusty, żadnego samochodu. Wchodzę do środka, ani żywego ducha. Kroki niosą się echem. Coś tu było nie tak. Powinno być tu masę ludzi w różnych kostiumach. Stanęłam na środku korytarza. Zupełna cisza. I nagle przerażający wrzask, jakby kogoś mordowali. Ruszyłam biegiem w kierunku krzyku. Może i nie najmądrzejsza decyzja, na horrorach jak ktoś robi tak jak ja zaraz ginie. Dźwięk dochodził z szatni. Stanęłam u szczytów schodów i w końcu lęk wziął górę, powoli wycofywałam się, aż dotknęłam plecami ściany. W moim kierunku szła ta sama bestia z mojego snu. Nie miałam szans na ucieczkę. Nie zdążyłabym nawet aktywować miecza. Potwór rzucił się na mnie, a ja jedynie co mogłam zrobić to zamknąć oczy i zasłonić twarz rękoma. Czekałam tak ale nic się nie działo. Odważyłam się w końcu. Przede mną stał Dylan i bronił mnie od tego czegoś.
-Wszystko w porządku księżniczko? – zapytał się, dźgając bestię mieczem.
-No oczywiście, codziennie patrzę śmierci w oczy! – powiedziałam sarkastycznie. Dołączyłam do walki, ale i tak byliśmy na straconej pozycji. Tym razem z przyjacielem byłam oparta o ścianę, bez broni, bez szans przeżycia.
-Wiesz co Nila? Cieszę się, że mogłem cię poznać i zginąć u twojego boku.
-Mnie też miło, wiesz?
-Szkoda, że to tak się skończy – powiedział i złapał mnie za rękę. Ścisnęłam jego dłoń i zamknęłam oczy. Ale nie czułam żadnego bólu. Lekko odchyliłam powieki. Potwora nie było, za to pojawili się nasi przyjaciele. Patrzyli się na nas, uśmiechali się. Na początku stałam zdezorientowana, ale później zrozumiałam, o co chodziło. Spojrzałam bratu w oczy. Uśmiech powoli schodził mu z twarzy. Ruszyłam powolnym krokiem w jego kierunku. Uniósł ręce w poddającym się geście.
-Percy! Zabiję cię! – wydarłam się i zaczęłam go gonić. Niestety skubany był szybki i nie dałam rady go dogonić, poddałam się i wróciłam do reszty.
-Nila, nie denerwuj się. Chcieliśmy was tylko nastraszyć – powiedziała uspokajająco Kalipso. Naburmuszona ruszyłam na salę gimnastyczną a inni za mną. Dobrze się bawiłam i nie żałuje że przyszłam na imprezę, no może wolałabym bez żartu mojego brata.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

hej :) tak z okazji Halloween napisałam to oto nie wiadomo co ^^ mam nadzieję że się spodoba :) rozdział później wstawię, w bliżej nieokreślonym czasie :P

sobota, 25 października 2014

Rozdział 17

Annabeth 

Nila płakała przez jakiś czas. Obstawiałam, że będzie wylewać łzy całą noc. Ale trzymała się dzielnie. Obudziłam się wcześnie rano. Usiadłam, ale nogi trzymałam wciąż pod kołdrą. Rozejrzałam się po namiocie. Hazel i Piper smacznie sobie spały. Nigdzie nie widziałam córki Posejdona. Zastanawiałam się gdzie mogła się podziać. Wyszłam ze śpiwora i udałam się na zewnątrz. Był brzydki, szary dzień. Ciemne chmury zapowiadały nieuchronny deszcz. Ubrana byłam w bluzkę z krótkim rękawem, więc było mi trochę zimno. Dziewczyna siedziała przy zgaszonym wczoraj ognisku. Była w czarnych spodniach i wiśniowej bluzie. Podeszłam bliżej, ale na szczęście nie widziałam łez. Patrzyła nieobecnym wzrokiem na zwęglone gałęzie. Usiadłam koło niej. Nawet nie popatrzyła na mnie.
-Nila, wiem że ci ciężko, ale musisz być silna - powiedziałam kładąc jej rękę na ramieniu. W końcu na mnie spojrzała.
-Naprawdę tak sądzisz? - zapytała cicho. W jej oczach można było zobaczyć smutek, ale nie ból. Chociaż to.
- Tak, jesteś mądrą, ładną i miłą dziewczyną, znajdziesz sobie kogoś innego - uśmiechnęłam się lekko. Córka Posejdona odwróciła wzrok.
- Miłość jest do bani - stwierdziła.
- Ale dzięki niej, mamy po co żyć i o co walczysz, nie zaprzeczysz prawda?
- Mówisz tak, bo ciebie ktoś kocha, a ty go - zwiesiła głowę - Percy to ma szczęście w miłości, nie to, co ja - westchnęła.
- Zobaczymy jak się zakochasz.
- Najpierw myślałam, że to Leo to prawdziwe zakochanie, miłość. Ale teraz stwierdziłam, że to było zwykłe zauroczenie. Jestem beznadziejna.
- Nie jesteś, Nila.
- Już nigdy się nie zakocham, obiecuję.
-Nigdy nie mów nigdy - uśmiechnęłam się do niej, na co ona prychnęła - chodź przygotujemy śniadanie dla reszty - pociągnęłam ją za rękę. Przyrządzenie posiłku nie trwało za długo. Kiedy wszyscy wstali i zjedli, zobaczyłam jak Nila wstaje i odchodzi. Już chciałam za nią pójść, ale ktoś mnie uprzedził. Patrzyłam jak dwójka przyjaciół odchodzi na bok i rozmawiają ze sobą. Niestety byli za daleko, aby usłyszeć, o czym mówią.
- Annabeth, jak myślisz gdzie teraz mamy iść? - zapytała się mnie Piper. Przeniosłam wzrok na córkę Afrodyty.
- Na kartce jest napisane, że to miasto studenckie, więc może chodzi o Cambridge - odpowiedziałam.
- Ale to na drugim końcu kraju - wtrącił się do rozmowy Jason - nie ma w okolicy jakiegoś uniwersytetu?
- Na pewno jest. Też tak myślałam, że może nie Cambridge. Dobra w takim razie zbieramy się i wyruszamy na poszukiwanie jakiejś uczelni. Złożenie obozowiska zajęło nam mniej czasu niż jego rozłożenie. Każdy ubrał się cieplej, bo nic nie zapowiadało na poprawę pogody. Podjechaliśmy do centrum autobusem. Podróż zajęła nam 30 minut. Kiedy byliśmy już na miejscu, podeszłam do najbliższego kiosku i zakupiłam plan miasta. Usiedliśmy na murku w parku i zaczęliśmy szukać. Było ich kilka. I który tu wybrać? 
-I który wybieramy? – zapytała Hazel. Wszyscy zwrócili na mnie wzrok. Zagryzłam wargę i spojrzałam jeszcze raz na plan. Może mi się wydawało, ale pojawiła się mała sówka przy nazwie Seattle University. Wskazałam tą uczelnię palcem.
-Myślę, że tam będzie atrybut – powiedziałam. Każdy pokiwał głową. Złożyłam plan miasta i schowałam go do plecaka. Uniwersytet nie był daleko. Szłam jako pierwsza. Dogoniła mnie Nila.
-Też widziałaś tę sówkę na mapce? – zaczepiła mnie. Spojrzałam jej w oczy. Sowa jest symbolem mojej matki, Ateny. Myślałam, że tylko ja ją widziałam. Ale ona też ją zauważyła. Przeczuwałam, że córka Posejdona będzie kimś ważnym w przyszłości dla nas i dla bogów. Ciekawe, dla kogo jeszcze. Zastanawia mnie jeszcze jak się trzyma po wczorajszym. Rano było okej, ale jak jest teraz?
-Tak – odpowiedziałam. Dziewczyna wyraźnie odetchnęła.
-Uff, już myślałam że mam zwidy – uśmiechnęła się – nie musisz się mną martwić, wszystko jest w porządku.
-Ale ja o nic się nie pytałam – zdziwiłam się. Morskooka zaśmiała się lekko.
-Widać po twojej minie, że się o mnie martwisz. Nie musisz, poradzę sobie sama – uśmiechnęła się do mnie – mam jeszcze Dylana jakby co.
-Okej – rozejrzałam się gdzie jesteśmy – no to jesteśmy u celu. Stałam przed ogromnym budynkiem. Większa część kampusu było oszklona. Pozostała była z czerwono-burej cegły. Wokół ścieżek, które przecinały zielony trawnik, były poustawiane co parę metrów ławki. Mało kto przechodził teraz po terenie uniwersytetu. Weszliśmy do głównego budynku.
-I gdzie teraz? – zapytał Frank. Gdybym była sową Ateny to gdzie bym się ukryła. Hmmm. Dobra może metodą skojarzeń. Atena – bogini mądrości – mądrość – inteligencja – wiedza – książki - … . 
-Biblioteka – powiedziałyśmy z Nilą jednocześnie. Popatrzyłyśmy na siebie i roześmiałyśmy się lekko.
-Dobra mądralińskie – odezwał się Percy – chodźmy do tej biblioteki – i ruszył przed siebie. Pokręciłam głową. 
-Kochanie – zwróciłam się do syna Posejdona, który na dźwięk mojego głosu odwrócił się – biblioteka jest w drugą stronę – uśmiechnęłam się lekko. Chłopak zawrócił. Ruszyłam za nim.
-Wiedziałem przecież – usprawiedliwiał się – chciałem cię sprawdzić. Przewróciłam oczami.
-Oczywiście, wmawiaj to sobie – i pocałowałam go w policzek. Uniósł delikatnie kąciki ust. Szliśmy pustym korytarzem. Echo niosło dźwięk naszych kroków. 
-Wasza misja jest bezcelowa – usłyszałam w głowie czyjś głos – poddajcie się póki możecie, inaczej wszyscy zginiecie. Myślicie, że to jest tą wielką przepowiednią? Hahaha, żyjcie dalej w kłamstwie, a wtedy ja powstanę i odczujecie mój gniew – był to najokropniejszy dźwięk, jaki słyszałam w życiu. Co to miało znaczyć? Do kogo należał ten głos? 


niedziela, 19 października 2014

Rozdział 16


Leo
Kiedy przybyliśmy do Seattle, Nila i Percy już tam czekali. Przywitałem się z córką Posejdona.
-Jak minął lot? – zapytała z uśmiechem.
-Spokojnie, a wam?
-Wyśmienicie – poklepała pegaza po pysku – Aeraki, jeszcze raz dziękuję. Koń odleciał.
-To którędy teraz? – odezwał się Jason – Leo, może wiesz? Zacząłem się zastanawiać. Gdybym był młotem Hefajstosa to gdzie bym się schował? Hmmm.
-Może jakieś muzeum rękodzieła? Albo jeden z budynków firmy informatycznej? Pełno tu tego – odpowiedziałem.
-Myślę, że to drugie. Na kartce było coś tam z komputerami – podsunął Percy – z czym kojarzą wam się te urządzenia?
-Microsoft – odezwała się Nila.
-Dobry pomysł, to niedaleko. Chodźmy – ruszyłem. Miałem dziwne przeczucie, że coś się dzisiaj wydarzy, ale nie wiedziałem co. Nie dawało mi to spokoju. Dojście do siedziby MS zajęło nam niecałe 20 minut. Był to wielki budynek, ogrodzony ceglanym murem. Przypominał w swojej budowie, duży, szary sześcian pośród zielonych drzew. Cóż, nie wydali za dużo kasy na architekta.
-Dobra, jesteśmy na miejscu – powiedział Frank – ale jak wejdziemy do środka? Nad tym to się nie zastanawiałem. Nikt normalny nie wpuści grupki nastolatków do siedziby najbardziej rozwijającej się firmy.
-Możemy wejść tylnym wejściem – zaproponowała Nila – Leo, złamie hasło lub co tam jest, wejdziemy, szybko zabierzemy ten młot i wyjdziemy gdyby nigdy nic. Jakby się nas pytali, co tu robimy, odpowie się, że chcemy tu pracować i szukamy jakiś ulotek czy coś.
-Wow, genialna jesteś – odpaliłem. Dziewczyna zaśmiała się.
-Parz Percy – zwróciła się Annabeth – twoja siostra ukazuje cechy godne dzieci Hermesa.
-Noo, sprytniejszej osóbki nie znam – uśmiechnął się – dobra pani kapitan, prowadź. Córka Posejdona przewróciła oczami i poszła na tyły. Znaleźliśmy furtkę. Obstawiałem, że będzie zamknięta, a jacyś ochroniarze nas pogonią. Ale nie. Nikogo nie widziałem, a klamka po naciśnięciu ustąpiła. Weszliśmy na teren ośrodka. Podeszliśmy do tylnych drzwi. Zobaczyłem elektroniczny zamek. Pestka. Po chwili szliśmy już korytarzem. Mijaliśmy pokoje, w których siedzieli pracownicy. Byli tak pochłonięci swoją pracą, że w ogóle nie zwracali na nas uwagi. W sumie to dobrze. Pomyślałem, że atrybut mojego ojca będzie w pomieszczeniu głównego zasilania. Na planie ewakuacyjnym sprawdziłem, gdzie mam iść. Szybkim krokiem zmierzaliśmy do celu. Póki co było dobrze. Ostatni zakręt. Nagle wyskoczyła za rogu chimera. Nie wiadomo co to jest, czy koza, lew albo smok lub wąż, ale cholerstwo jest ciężko pokonać. Rzuciła się na Nilę. Zwaliła ją z nóg i przygniotła do ziemi. Dziewczyna aktywowała miecz i cięła nim po przedniej łapie potwora. Ten zawył i drasnął ją w udo. Syknęła z bólu. Już chciałem podbiec jej pomóc, ale mi przeszkodzili.
-Leo, weź Franka i idźcie znaleźć ten młot. My sobie poradzimy – krzyknął do mnie Percy, rzucając się na grzbiet lwa. Skinąłem na syna Marsa i ruszyliśmy się z pola bitwy. Najdziwniejsze jest to, że nikt nie wyszedł sprawdzić co się dzieje. Próbowałem otworzyć drzwi normalnie, ale tym razem były zamknięte. Żadnych cyferek, haseł, niczego. Rzymianin zmienił się w niedźwiedzia brunatnego i wywarzył drzwi.
-No nieźle – powiedziałem, kiedy znów był człowiekiem. Weszliśmy do środka. Zobaczyłem dżungle kabli. Wszystkie były posplatane, tworząc wręcz abstrakcję.
-Stary widzisz gdzieś, jakiś młotek? Chłopak Hazel pokręcił głową. Zagłębiłem się w tej plątaninie. Przebijałem się przez kable, brnąc do przodu. Nagle go dostrzegłem. Był uwiązany z resztą przewodów parę metrów ode mnie. Podszedłem tam, ale byłem za niski, aby go dosięgnąć. Frank pojawił się obok mnie i bez problemu zdjął i podał mi go. Na szczęście zmniejszył się, bo trudno byłoby schować do plecaka 70-cio centymetrowy młot. Pojawiła się następna karteczka. Atrybut schowałem do woreczka i podniosłem szary kawałek papieru.
-W mieście które wszelkich studentów gości,
Panuje bogini wszelkiej mądrości.
Każdy uczony chciałby tam być,
A sprytniejsze potwory i żyć.
-Uhuhu, Atena. Będzie ciężko – odezwał się Frank. Pokiwałem głową. Nagle usłyszałem krzyk córki Posejdona. Walnąłem się w czoło. Kompletnie o niej i innych zapomniałem. Ruszyliśmy biegiem na pomoc. Nila nie leżała już na podłodze, tylko opierała się o ścianę. Rana, którą zadała chimera, krwawiła. Potwór został okrążony przez herosów. Dołączyliśmy do nich. Percy, Jason i Hazel atakowali go mieczami, Frank z Dylanem ciskali w niego strzałami, Annabeth z Piper cięły go sztyletami. Mimo, że była nas ósemka, mojej dziewczyny nie liczę, chimera nie dawała za wygraną. Potwór rzucił się na syna Marsa, ale ten w ostatniej chwili zmienił się w orła i odleciał, atakując go z góry. Po przeciwległej stronie syn Apolla nadal wypuszczał strzały. Za nim podpierała się córka Pana Mórz. Bestia zwróciła oczy w ich kierunku. Chłopak nie miał szans na obronę w bliskiej odległości. Chimera rzuciła się na niego. Nikt kto był najbliżej nie zdążyłby mu pomóc. Nikt oprócz Nili. Stanęła szybko między herosem a bestią i uniosła miecz osłaniając siebie i jego. Siła z jaką uderzył potwór, zwaliła tę dwójkę z nóg. Na szczęście ostrze wbiło się w pierś przeciwnika. Wszyscy zaatakowaliśmy. Po chwili został tylko złoty pył. Podbiegłem do mojej dziewczyny. Była przytomna, ale wyczerpana. Pomogłem jej wstać. Kątem oka zauważyłem, że Percy pomaga Dylanowi.
-Hotel? – zapytałem. Syn Posejdona pokręcił głową.
-Zatrzymamy się w lesie – powiedział. Wyszliśmy z budynku. Całe szczęście, że ośrodek otaczał dość gęsty las. Przeszliśmy parę metrów i znaleźliśmy niewielką polankę. Rozstawiliśmy namioty. Córka Starego Wodorosta wraz synem Apolla, położyli się, aby odpocząć. My w tym czasie skończyliśmy rozstawiać resztę obozowiska. Kiedy już skończyliśmy zapadł zmierzch. Nawet nie wiedziałem, że tyle to nam zajmie. No cóż, bywa. Rozpaliłem ognisko. Wszyscy usiedliśmy wokoło. Nawet Dylan z Nilą, bo już wstali. Daliśmy im po kawałku batonika z ambrozją. Piper wyjęła z plecaka pianki. Wszystko wskazywało na to, że miło spędzimy ten wieczór, ale nie, coś poszło nie tak. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, gdy usłyszeliśmy kroki. Każdy wstał i popatrzył się w kierunku źródła dźwięku. Za drzew wyszła dziewczyna. Moje serca na chwilę stanęło, po czym zaczęło bić tak szybko, że martwiłem się że zaraz umrę. Przed nami stała Kalipso.
-Leo – powiedziała i rzuciła mi się na szyje. Przytuliłem ją.
-Kalipso – szepnąłem. W przypływie radości i ogólnie z emocji pocałowałem ją. Tak bardzo za nią tęskniłem. Chciałem żeby ta chwila trwała wiecznie. Nagle uświadomiłem sobie coś. Ja mam do cholery dziewczynę! Odwróciłem się do Nili. Stała obok mnie osłupiała i walczyła, żeby się nie rozpłakać. Zacisnęła usta.
-Nila, ja… ja nie chciałem.. nie – zacząłem się tłumaczyć. Dziewczyna szybko zaczęła mrugać, odpędzając łzy. Podeszła do tytanki i wyciągnęła dłoń.
-My chyba nie miałyśmy się okazji poznać – zaczęła – mam na imię Nila i jestem przyjaciółką Leona – powiedziała z naciskiem na przedostatnie słowo. Kalipso ścisnęła jej rękę.
-Miło mi się poznać. Ja jestem Kalipso – uśmiechnęła się lekko. Wszyscy wpatrywali się na naszą trójkę, ale nikt się nie odezwał. Morskooka głośno przełknęła ślinę.
-Leo, możemy na chwilę pogadać? – zwróciła się do córki Atlasa – nie masz nic przeciwko? Ta pokręciła głową. Poszedłem z córką Posejdona na bok. Miała smutny wyraz twarzy.
-Nila, ja cię przepraszam. To przez te emocje, nic dla mnie to nie znaczyło – kłamałem. Dziewczyna spojrzała mi w oczy.
-Oszczędź kłamstw, dobra? Widziałam jak na nią patrzyłeś. Wciąż ją kochasz, wiem to. Nie mam ci tego za złe.
-Naprawdę?
-Tak. Wygląda na miłą dziewczynę. W dodatku jest bardzo ładna. Pasujecie do siebie – uśmiechnęła się lekko – nie zauważyłeś, że ostatnio między nami nie jest dobrze? Może to znak, że nasze losy już się rozłączyły – westchnęła – idź do niej. Ona też cię kocha, a mną się nie przejmuj.
-Czyli, z nami koniec?
-Tak, ale coś się kończy, a coś zaczyna – odpowiedziała.
-Nigdy o tobie nie zapomnę – obiecałem.
-Ja o tobie też – przytuliliśmy się i wróciliśmy do reszty. Usiadłem obok tytanki, a Nila przy Dylanie. Objął ją ramieniem. Przyglądałem się im. Ostatnio znowu są przyjaciółmi. Pasują do siebie. Fajna para byłaby z nich. Kalipso powiedziała, że bogowie w końcu ja wypuścili i przez jakiś czas była na Olimpie. Nie jest już nieśmiertelna. Zrzekła się tego dla mnie. Miałem na sumieniu córkę Pana Mórz, ale i tak byłem szczęśliwy. Na szczęście moja była dziewczyna nie jest mściwa, ani słaba. Da sobie radę i znajdzie kogoś lepszego ode mnie. Zasługuje na takiego kogoś. Kiedy wszyscy poszli spać, siedziałem jeszcze z córką Atlasa. Opowiedziałem jej wszystko co się zdarzyło od naszego ostatniego spotkania. Pożegnałem się z nią. Postanowiła udać się do Obozu Herosów, gdzie będzie na mnie czekać. Pocałowałem ją na pożegnanie i wszedłem do namiotu. Chłopcy jeszcze nie spali.
-Gadałem z siostrą. Nie jest na ciebie zła, więc nic ci nie zrobię – odezwał się Percy.
-Przykro mi z powodu Nili. Ostatnio oddaliliśmy się od ciebie – tłumaczyłem się.
-Spokojnie, da sobie radę. Ale następnego chłopaka będę musiał sprawdzić, czy nie zakochał się wcześniej w jakieś tytance. Roześmialiśmy się. Dobrze że nie byli na mnie źli. Położyliśmy się i od razu zasnąłem. Śniła mi się Kalipso i ten jej uśmiech. Nie miałem pojęcia, że obok w namiocie, pewna dziewczyna płacze z mojego powodu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

hej :) stwierdzam, że za dużo wymagają od nas w szkole, Rozdział wstawiam tylko dlatego, że wcześniej go napisałam, bo inaczej nie miałabym czasu. Weekend z matematyką, geografią i angielskim, to jest to co kocham </3 a co tam u was? :)  





sobota, 11 października 2014

Rozdział 15

Frank
Odpoczęliśmy jeszcze dwa dni w Phoenix. Percy’emu jakoś nie śpieszyło się na spotkanie z bogiem wina. Nasza misja trwa już dość sporo. Mam nadzieję, że skończymy do końca lipca. Chcę mieć, choć miesiąc wakacji. Z Hazel postanowiliśmy zostać w Obozie Herosów do września, a potem do Obozu Jupitera. Rola pretora jest dość męcząca, ale ma tez oczywiście swoje zalety. Do Las Vegas przyjechaliśmy pod wieczór. Tym razem wybraliśmy autobus. Wysiedliśmy w rozrywkowej części miasta.
-To gdzie teraz? – zapytał Jason.
-Chyba musimy sprawdzić ten Lotos, mam przeczucie, że to właśnie tam jest atrybut Pana D. – odpowiedział Percy – chodźmy, zaprowadzę was. Udaliśmy się za synem Posejdona. Przemierzaliśmy ruchliwą ulicę. Po obu stronach były kolorowe kasyna, zachęcające do wejścia i zagrania w cokolwiek. Stanęliśmy przed wysokim budynkiem. Neonowy napis i kwiat lotosu biły po oczach. Weszliśmy do środka. Wnętrze było zachowane w ciepłych kolorach brązu i ciemnej zieleni. Podeszła do nas kobieta z obsługi. Była ubrana w krótką spódniczkę i koszulę bez rękawów. Jej zielone oczy świeciły się, a usta były ściągnięte w uśmiechu.
-Witam was w kasynie Lotos. To wasze karty VIP-owskie – podała każdemu plastikową kartę – życzę miłej zabawy – wskazała ręką na główny hol, za którym znajdowało się kasyno. Ruszyliśmy w tamtą stronę.
-Pod żadnym względem nie jedzcie ich przekąsek. Otumanią was – ostrzegła nas Annabeth. Leo już sięgnął po jedną, ale dostał w rękę od Nili. Popatrzyła na niego groźnie i pokręciła głową.
-Szukajmy czegoś związanego z Dionizosem – poleciła Piper.
-Może ta jego laska z szyszką? – zaproponował Jason.
-Albo puszka dietetycznej coli – zakpił syn Pana Mórz – dobra tutaj musimy działać szybko i razem. Kiedy ostatnio tu byłem, spędziłem tu kilka dni. Śpieszmy się – i ruszył pierwszy razem z córką Ateny. Nigdy się prawie nie rozdzielają. Przeciskaliśmy się przez tłum ludzi grających na konsolach. Póki co żadnych potworów. Trzymałem za rękę córkę Plutona, kiedy coś pociągnęło mnie do góry. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że trzyma mnie w szponach harpia. Miała czerwone pióra i piwne oczy. Mocniej zacisnęła pazury na moich ramionach. Trochę zapiekło. Jedyną bronią jaką dysponowałem był łuk, co w mojej sytuacji niewiele się zdawał.
-Frank – krzyczała Hazel – zostaw go – wymachiwała mieczem.  Niestety większość przyjaciół miała taką samą broń. Próbowałem się wyrwać albo złapać potwora za nogę, ale nie dałem rady. Patrzyłem na dół, na resztę. Próbowali coś wymyślić.
-Nila, rzucę ci łuk. Zestrzelisz harpię – zwróciłem się do córki Posejdona. Dziewczyna pokręciła głową. Ale nagle na jej twarzy wymalował się słaby uśmiech. Chyba na coś wpadła. Podbiegła do swojego przyjaciela.
-Dylan, jesteś synem Apolla- chłopak pokiwał głową – na pewno umiesz dobrze strzelać.
-Nila, a jak mu coś zrobię?
-Wierzę w ciebie. Dasz radę – zwróciła głowę w moją stronę – zgadzasz się? Pokiwałem głową. Syn boga lekarzy i łuczników zmienił swój zegarek w łuk. Na plecach pojawił mu się kołczan, z którego wyciągnął strzałę. Naciągnął ją na cięciwę, ustawił się, wymierzył i strzelił. Na szczęście trafił w harpię, która zmieniła się w pył. Upadłem za podłogę. Od razu podbiegła do mnie Hazel.
-Nic ci nie jest? – zapytała z troską.
-Wszystko w porządku – wstałem – dzięki Dylan, dobra robota – przybiłem z nim piątkę.
-Nie ma sprawy Frank – uśmiechnął się. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, na temat łucznictwa i poszliśmy dalej. Nagle zauważyłem to. Laska z szyszką na czubku. Podbiegłem tam i zabrałem. Zmniejszyła się i tak jak zawsze pojawił się fioletowy woreczek i następna kartka, tym razem w kolorze ciemnoczerwonym. Wróciłem do przyjaciół.
-Dobra robota – stwierdził Percy – teraz się wynosimy.
-A nie możemy chwilki zostać, te gry aż się proszą, aby w nie zagrać – skomlał Leo. Na szczęście Nila złapała go za rękaw i pociągnęła w stronę wyjścia. Kiedy opuściliśmy kasyno, Annabeth od razu pobiegła do kiosku sprawdzić datę. Wróciła z zawiedzioną miną.
-Mamy już 24 lipca. Nie mam pojęcia czemu tak długo tam siedzieliśmy – westchnęła.
-Nie przejmuj się tym – odwróciła się do mnie.
 – To gdzie teraz? Rozwinąłem karteczkę.
-Ten bóg nie mógł być gdzie indziej,
Cały czas pochłonięty w pracy dzikiej.
Szukajcie tam gdzie przemysł żyje,
I komputerów jest po szyje.
-O to chyba teraz mój ojciec – wyszczerzył zęby Valdez.
-Hefajstos – powiedział Dylan kiwając głową – ale gdzie mamy się udać?
-Wydaję mi się, że do Seattle – powiedziała córka Ateny. Wszyscy się z nią zgodziliśmy.
-Ale jak się tam dostaniemy? Pociąg i autobus odpadają, za długo.
-Samolotem też nie. Nie zamierzam już ryzykować – odrzekł Percy.
-Wiem – odezwała się Nila – Percy, możemy przecież przywołać pegazy. Ty Mrocznego, a ja Aerakiego, co ty na to?
-Dobry pomysł – podszedł do niej i poczochrał po głowie – jaką ja mam mądrą siostrzyczkę.
-Haha, nie wiem czemu, ale wyczuwam sarkazm – odpowiedziała – dobra wy idźcie na samolot. Myślę, że nic się nie stanie dla Hazel, jest przecież rzymianką. Pożegnaliśmy się z nimi i poszliśmy na lotnisko. Był zmierzch. Do Seattle przybyliśmy około południa. Czekały na nas już dzieci Posejdona.


Nila
Zamknęłam oczy i przywołałam w myślach mojego konia.
-Mroczny będzie pierwszy – przechwalał się Percy.
-Nie byłabym tego taka pewna – pokazałam na czarny punkt lecący w dużą prędkością w naszym kierunku. Dla brata zrzedła mina. Przede mną zatrzymał się piękny czarny ogar.
-Już jestem, panienko – usłyszałam w myślach – gdzie ruszamy?
-Hej, Aeraki, stęskniłam się za tobą – przytuliłam się do pegaza – musimy jeszcze czekać na Mrocznego i ruszamy do Seattle – uśmiechnęłam się. W końcu przybył też i koń brata.
-Sorki szefie, nie dałem rady szybciej – wytłumaczył się Mroczny.
-Dobra stary, ważne że jesteś – odpowiedział syn Posejdona – to co, lecimy? Pokiwałam głową i wsiadłam na Bryzę. Poderwaliśmy się do góry.
-Jak idzie misja? – zapytało się mnie moje zwierzątko.
-A jakoś idzie. Nie jest póki, co tak źle – westchnęłam – byłoby wszystko okej, gdyby nie ta przepowiednia.
-Ta z wyborem i śmiercią?
-Tak – nie wiedziałam skąd o tym wie.
-Nie martw się, wszystko się ułoży.
-Mam taką nadzieję – przytuliłam się do niego – coś się działo w obozie?
-Nic ciekawego, ale nie siedziałem przez cały czas w stajni. Jest tam strasznie nudno.
-Biedaczek – odparłam unosząc jeden kącik ust.
-A co tam, u Leona?
-Ostatnio jest jakiś smutny, nieobecny. Nie wiem co się stało – posmutniałam.
-Nic ci nie mówił? – zaprzeczyłam.
-Wiesz, co – zaczęłam – na początku naszej znajomości, serce waliło mi jak oszalałe na jego widok. A teraz jakby się to wszystko wypaliło. Jakbyś zapytał mnie dwa tygodnie temu, czy go kocham, bez zastanowienia odpowiedziałabym, że tak. Ale dzisiaj. Sama nie wiem. Zależy mi na nim, to na pewno. Ale, kurde jestem beznadziejna – pojedyncza łza popłynęła mi po policzku.
-Panienko, nie płacz. Tak już jest w życiu. Może to nie ten jedyny, książę na białym koniu, tak to się mówi, nie? – pokiwałam głową – nie smuć się wszystko dobrze się ułoży. Teraz radzę ci się przespać, jeszcze długa droga przed nami – musiałam się z nim zgodzić, co będzie to będzie. Położyłam głowę na karku zwierzęcia. Jego grzywa delikatnie łaskotała mnie po policzkach. Wydawało mi się, że nie zasnę prędko, ale jednak. Śniło mi się, że stoję po środku jakieś polany. Zewsząd byłam otoczona drzewami. Przede mną stał Leo z jakąś dziewczyną. Nie zauważyli mnie. Byli zapatrzeni w siebie. Chłopak nachylił się i pocałował swoją towarzyszkę. Coś we mnie pękło. Łzy popłynęły po mojej twarzy. Próbowałam sobie wytłumaczyć, że to tylko sen, ale i tak byłam załamana. Ten kto podsuwa mi te sny i myśli, niech się strzeże. Jak go dorwę to mnie popamięta. Odwróciłam się od pary i pobiegłam do lasu. Nie zauważyła, że nie mam butów, póki się stanęłam na czymś twardym. Potknęłam się i o mało bym nie upadła. Ktoś w ostatniej chwili mnie złapał. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, o czarnych włosach i czerwonych oczach. Z pleców wyrastały mu skrzydła. Rozdziawiłam usta. Czy to …
-Eros? – zapytałam – co ty robisz w moim śnie? – zdziwiłam się.
-Czeka przed tobą trudna decyzja, która może wszystko zmienić. Przed tobą również ciężkie chwile, spowodowane przez miłość.
-Po prostu bardzo optymistyczne wieści – prychnęłam – przepraszam – nie powinnam się tak zwracać do boga.
-Mam coś dla ciebie – wyjął z kieszeni białej marynarki kartkę i mi ją podał – jest tu napisane imię i nazwisko osoby, którą najbardziej i najskryciej kochasz. Ona to samo czuje do ciebie.
-Przecież wiem, kto to jest – oddała  mu kawałek papieru – jest to mój chłopak, Leo Valdez – powiedziałam pewnie.
-Nie byłbym tego taki pewny – powiedział i zniknął. A ja się obudziłam. Nie byłam na Aerakim, leciałam z dużą prędkością w kierunku ziemi.
-Aaaa – wrzasnęłam. Na szczęście mój pegaz szybko zareagował i podleciał do mnie. Po chwili siedziałam już na jego grzbiecie.
-Co się stało? – zapytałam.
-Przez sen zaczęłaś się kręcić i w końcu zjechałaś ze mnie, ale szybko zareagowałem.
-Dzięki, daleko jeszcze?
-Jakieś 30 min do celu.
-To dobrze. Zaczęło już świtać. Nowy dzień, nowe przygody i nowe potwory, które trzeba pokonać. Poczułam, że mam coś w kieszeni, ale nie jest to list matki. Sięgnęłam po to. Była to ta sama karteczka, którą widziałam w śnie. Nie chciałam jej otwierać. Schowałam ją z powrotem. Jestem z Leonem i go kocham. Tak? Ughh 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej wszystkim. Ogólnie nie podoba mi się ten rozdział, no ale jest. Ostatnio nic mi nie wychodzi, no trudno się mówi. Jeszcze startuję w olimpiadzie geograficznej i mam pracę napisać o.O Ostro wkurzyła mnie babka z his-u (dla niewtajemniczonych jest to historia i społeczeństwo, durny przedmiot, który nie jest mi potrzebny w klasie menadżerskiej), napisałam z grupą, taką naprawdę dobrą pracę, powinna być co najmniej 5, a ta z łaską 4, że wadliwa konstrukcja... Ughhh, sorki, ale musiałam się wyżalić ;P od razu mi lepiej ^^ czekam na premierę Krwi Olimpu <3 ej czemu w matrasie jest, że premiera jest 23.10, a wszędzie indziej, że 22? to jest Polska ;P

niedziela, 5 października 2014

Nie pozwolę jej skrzywdzić, rozumiesz?

Obudziłam się jak zawsze wcześnie rano. Mimo że wszystko było na swoim miejscu, nic nie było już takie same. Czy jedna osoba, może wszystko zmienić? Chyba niestety tak. Odsunełam zasłony i zobaczyłam pochmurny poranek. Niebo przybrało odcień szarości, a krople deszczu tworzyły na drogach głębokie kałuże. Ludzie chowali się w domach lub pod dachami, aby nie zmoknąć. Ta pogoda wprawiła mnie w pewny smutek i zdołowanie. Westchnełam i poszłam umyć się i przebrać. Idąc w lawendowej sukience przez korytarze, spotkałam większość służby, która w zapałem sprzątała najciemniejsze zakamarki zamku. Wszyscy się do mnie uśmiechali, niektórzy promiennie, a inni ze smutkiem w oczach. Zobaczyłam Rose i podeszłam do niej.
-Witaj, nie wiesz może co się dziś dzieje? - zapytałam.
-Witam księżniczko - skłoniła się nisko - dziś wielkie święto dla panienki i dla kraju.
-Ale jakie? Nie przypominam sobie, żeby była dziś jakaś rocznica lub coś podobnego.
-Niedługo się dowiesz. Niestety król zabronił cokolwiek tobie mówić - powiedziała zielonooka.
-W takim razie dziękuję Rose - dygnęłam i ruszyłam w kierunku sali tronowej. Otworzyłam mosiężne, dwuskrzydłowe drzwi i weszłam do środka. Pomieszczenie było ogromne, bordowe ściany wpasowywały się do ciemnej podłogi. Na lewej ścianie ciągnęły się przez cała szerokość i wysokość okna, które często były zasłonięte czerwonymi zasłonami. Na środku, na podwyższeniu, stały dwa trony w kolorze karminowym obszyte złotymi nićmi. Za nimi wisiał portret króla. W sali były jeszcze trzy osoby : mój ojciec, matka i mężczyzna w średnim wieku, niski, z tak zwanym piwnym brzuchem. Jego twarz zdobiły liczne zmarszczki, blizny i duży, krzaczasty wąs. Jego bystre brązowe oczy przeskakiwały to z władcy na jego małżonkę. Kiedy ojciec mnie zobaczył, lekko się uśmiechnął i przywołał mnie ruchem ręki. Podeszłam i ukłoniłam się.
-To jest właśnie moja córka Clara - zaczął władca - Claro, to jest król Abnestii.
-Miło mi pana poznać - dygnełam. Mężczyzna ucałował moją dłoń.
-Przyjemność po mojej stronie, księżniczko - odpowiedział - piękna z ciebie niewiasta.
-Bardzo dziękuję.
-Król George przyjechał tutaj w sprawie oświadczyn - powiedział ojciec.
-Czyich zaręczyn? - spytałam. Czyżby Andrew się żenił ?
-Twoich z księciem Williamem - odpowiedziała matka.
-Znaczy z moim synem - dodał król George. Stałam tam między dorosłymi osłupiała. Dobrze wiedziałam, że w niedługim czasie, będę musiała wyjść za mąż, ale nie teraz. W dodatku nawet nie znam przyszłego męża. Popatrzyłam z przerażeniem na królową. Posłała mi pokrzepiający uśmiech, ale to na nic się zdało. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, ani co zrobić. Na szczęście, nie musiałam nic wymyślać, bo właśnie ktoś wszedł do sali. Wysoki mężczyzna, może tak osiemnaście lat, nie więcej, mahoniowe włosy i orzechowe oczy. Dobrze zbudowany, a co najważniejsze bardzo przystojny. Kiedy był już obok nas uśmiechnął się do mnie.
-Jestem William, książę Abnestii - ucałował moją dłoń. Zarumieniłam się.
-No dobrze, Claro to może oprowadzisz naszego gościa po pałacu i ogrodach?
-Oczywiście ojcze - odpowiedziałam. William podał mi ramię i wyszliśmy z sali tronowej. Chłopak wciąż wpatrywał się we mnie, co trochę mi krępowało.
-Ojciec mówił mi, że jesteś nienagannej urody - powiedział - muszę mu przyznać racje. Oblałam się rumieńcem. Zdecydowałam się wyjść na zewnątrz, bo zrobiło mi się nagle strasznie duszno. Już nie padało, powietrze wciąż miało ten charakterystyczny zapach po deszczu. Chodziliśmy po alejkach, rozmawiając o wszystkim i o niczym. William był wręcz idealny. Umiał zachować się stosownie do sytuacji, był przystojny, umiał mnie rozśmieszyć. Przechodziliśmy akurat obok krzaków róż. Mieniły się tysiącami kolorów od białego zaczynając, po popielate. Książę zerwał jedną z nich, akurat tą która najbardziej mi się podobała, biało-czerwoną.
-Piękna róża dla pięknej niewiasty - podał mi kwiat lekko się kłaniając. Wzięłam go i przyłożyłam do nosa, słodki zapach uderzył w me nozdrza. Lekko się uśmiechnęłam i spojrzałam spod rzęs na prawie mojego narzeczonego. Wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Podziękowałam za podarek i ruszyliśmy w stronę pałacu, bo znowu zbierało się na deszcz. Wchodząc po dość stromych schodach, nastąpiłam na brzeg sukni. Tracąc równowagę, odchyliłam się znacznie do tyłu i prawie upadłam. Na moje szczęście William w ostatniej chwili złapał mnie w talii i silnym ramieniem postawił do pionu. Dotykałam jego umięśnionej klatki piersiowej, a nasze twarze dzieliły centymetry. Wciąż trzymał mnie w objęciu. Patrzyliśmy sobie w oczy. Tonęłam w jego orzechowych tęczówkach. Chłopak nieznacznie przybliżył się, zmniejszając między nami odległość.
-Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, Claro - szepnął i złożył na mych ustach delikatny pocałunek. W tamtej chwili nic nie miało znaczenia. Ile ja bym dała, aby to trwało wieczność. Niestety moja wieczność to parę sekund. Książe odsunął się ode mnie i zarumienił się. Zabrał rękę, którą przed chwilą trzymał mnie w pasie. Spuścił wzrok.
-Przepraszam bardzo, wielmożną panienkę, za ten nietaktowny uczynek - odezwał się. Zrobiło mi się go w tej chwili żal. Biedaczyna będzie się przez najbliższy czas zadręczać, a niepotrzebnie.
-Może i to co uczyniłeś było nietaktowne - powiedziałam - lecz nadzwyczaj miłe. Will podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w górę schodów.
-Będę cię na rękach nosić, pani - usłyszałam jego głos. Stojąc przy drzwiach, na chwilę się odwróciłam, co było największym mym błędem. Zobaczyłam go, wpatrywał się we mnie tymi mądrymi, szarymi oczyma, które w tej chwili wyrażały pewien smutek. Nie miałam pojęcia, jak się tu znalazł, ani co sobie teraz myśli, ale wiedziałam jedno. Muszę z nim porozmawiać i to jak w najkrótszym czasie.


Powróciłem do kraju, po pięciu czy sześciu latach, straciłem już rachubę. Oczywiście nie sam, z moją nową rodziną. Już pierwszego dnia miałem niezłą przygodę. Chciałem po prostu sprawić uśmiech na twarzy dziecka, a co mnie za to spotkało? A mało nie straciłem życia. Jednakże uratowała mnie księżniczka, która okazała się mą dawną przyjaciółką sprzed tego dnia. Wcześniej nie miałem pojęcia, że jest córką króla, nie powiedziała mi o tym. Na początku miałem jej to za złe, lecz potem zrozumiałem czemuż tak uczyniła. Przez te wszystkie lata prawie zapomniałem o moim przeszłym życiu, ale teraz wszystko wróciło i przybrało nowe barwy. Dziewczyna wydoroślała, stała się piękną, młodą kobietą, o której względy zapewne biją się książęta, hrabiowie i inni utytułowani i przystojni panowie. O mnie zapewne zapomniała, tak myślałem, ależ się myliłem. Ile bym dał, aby być kimś innym niż jestem, królem, księciem, chociażby magnatą z dużym posagiem, może wtedy bym mial jakieś szanse u niej. Nie sądziłem że serce oddam następczyni tronu. Ehhh, może i wcześniej zapomniałem swego dzieciństwa, lecz ona zawsze była żywa i kolorowa w moim umyśle. Myślałem że to przez to, że ją kiedyś uratowałem i czuję się za nią odpowiedzialny. Nigdy bym nie sądził, że po prostu ją kocham. Z góry jestem skazany na porażkę. Następnego dnia padało, lecz kiedy przestało postanowiłem przejść się do pałacu. Wspiąłem się na najwyższe drzewo, które rosło przy ogrodzeniu i zeskoczyłem po drugiej stronie. Skierowałem się w stronę wejścia do ogrodu. W końcu ją zobaczyłem. Nie była jednak sama, towarzyszył jej młody i bardzo przystojny chłopak. Dziewczyna potknęła się, ale ów mężczyzna ją złapał. Trzymał w objęciach trochę za długa jak na przyjaciela rodziny, więc kim był? Za chwilę wszystko się wyjaśniło. Jak ja chciałbym być na jego miejscu. Kiedy skończyli ruszyli w górę. Przy drzwiach Clara odwróciła się i zauważyła mnie. Spojrzałem w jej morskie oczy i odszedłem. Wróciłem do miasta. Włóczyłem się bez celu. Powinienem być szczęśliwy, że znalazła kogoś, kto będzie ją bronił, choćby przed takimi jak ja. Minęło parę dni. Rozeszła się wiadomość o zaręczynach księżniczki Clary i księcia Williama. Dowiedziałem się, że dziś odbędzie się bal z tej okazji.
-Wszyscy dobrze wiecie, że dzisiaj będzie wielka zabawa w pałacu. Bedzie tam wiele znamienitych gości. Rozumiecie co dziś wieczorem będziemy robić?
-Napadamy i rabujemy! - krzyknął tłum. Szef uśmiechnął się szczerząc żółte żęby. Nie podobało mi się to, w cale. Muszę jakoś ją uprzedzić. Pobiegłem do pałacu przed nimi. Przebrałem się w najlepsze ubranie, jakie miałem i wszedłem do środka. Tłumy ludzi tańczyły, przechadzały się albo rozmawiali. Wypatrywałem jednej osoby, ale nigdzie jej nie widziałem. Przeciskałem się między damami w długich sukniach, a panami we frakach. Nagle na kogoś wpadłem. Ciemnoblond włosy były upięte w kok, ale jedno pasemko uciekło i opadało jej na twarz. Morskie oczy błyszczały, malinowe usta wykrzywione były w uśmiechu. Ubrana była w długą białą suknie, opadającą swobodnie od pasa w dół. Wyglądała zjawiskowo. Narzeczeństwo jej służy. Otworzyła szerzej oczy, kiedy mnie zobaczyła. Skłoniłem się nisko.
-Gratuluję zaręczyn i życzę szczęścia i miłości w małżeństwie - ucałowałem jej dłoń. Dziewczyna rozejrzała się gorączkowo dookoła. Na razie nikt nie zwracał na nas uwagi. Ale to kwestia czasu.
-Daniel, co ty tu robisz? - szepnęła patrząc mi w oczy. Goście już zaczęli się nami interesować. Wyciągnąłem rękę i spojrzałem na dziewczynę.
-Zechce mnie pani zaszczycić tańcem? - zaproponowałem. Clara podała mi dłoń i ruszyliśmy na parkiet. Położyłem jedną dłoń w talii, a drugą trzymałem jej rękę. Wolną rękę położyła na mojej piersi. Zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki.
-To był jedyny sposób, by cię ostrzec - szepnąłem.
-Niby, przed czym? Nie zdążyłem jej odpowiedzieć. Do sali wpadła banda mężczyzn, którzy są mi dobrze znani.
-Właśnie przed tym - powiedziałem - schowaj się gdzieś - nakazałem i ruszyłem w kierunku zamieszek. Kilku już walczyło ze sobą, więc się przyłączyłem. Wyciągnąłem miecz i ciąłem nim na chybił trafił. Zaproszeni goście wrzeszczeli, uciekali, a inni walczyli z moimi towarzyszami. Nawet nie wiedziałem, z kim walczę, na nic nie zwracałem uwagi. Aż skrzyżowałem miecz z narzeczonym mojej ukochanej. W oczach jaśniały mu płomyki nienawiści. Nie dziwiłem się jemu, też bym był zły, gdyby ktoś zepsuł mi zaręczyny. Walczyliśmy ze sobą dobre dziesięć minut. Oboje powoli opadaliśmy z sił. Nagle usłyszałem krzyk Clary. Obaj odwróciliśmy się w kierunku dźwięku. Mój kolega ciągnął księżniczkę w stronę wyjścia. Wszyscy moi schodzili się do wyjścia. Chciałem ruszyć na pomoc dziewczynie, ale jej głupi narzeczony mnie zatrzymał.
-Nie pozwolę ci uciec - powiedział William. Ależ on głupi. Ciąłem mieczem i jego broń poleciała parę metrów w prawo. Przybliżyłem się do niego.
-Słuchaj - zacząłem - nie pozwolę jej skrzywdzić, rozumiesz? Wróci do domu cała i zdrowa - i pobiegłem za resztą, zostawiając księcia samego i osłupiałego. Jak ja mogłem na to pozwolić. Muszę się nią teraz zająć. Biedaczka, jest skazana na łaskę i niełaskę pirata.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

piątek, 26 września 2014

Rozdział 14

Jason
Misja coraz bardziej się komplikuje. Najpierw walczymy z Campe, potem jakieś krwiożercze pawie atakują moją dziewczynę, następnie Percy z Nilą gubią się w opuszczonej chacie, dowiadujemy się o nowej przepowiedni, gdzie jest wzmianka o śmierci, a na końcu córka Posejdona zostaje zamieniona w syrenę. Na szczęście jest już człowiekiem i siedzi obok mnie w pociągu. Jakoś nie miałem okazji z nią porozmawiać. Spojrzałem na nią. Miała zamyślony wyraz twarzy.
-Hej, o czym tak myślisz? – zapytałem.
- Zastanawiam się, co może nas spotkać w Phoenix – odpowiedziała. Została nam godzina do celu. Też nad tym rozmyślałem.
-Miejmy nadzieję, że poradzimy sobie z tym – lekko się uśmiechnąłem. Dziewczyna pokiwała głową. Odwróciła twarz w moim kierunku.
-Tak się zastanawiam – zaczęła – czemu jesteś zawsze taki poważny. Rzadko się uśmiechasz, śmiejesz się.
-Ehhh – westchnąłem – wiesz, jak się jest synem Jupitera, każdy wymaga od ciebie, że będziesz przywódcą, będziesz najlepszy. Musiałem się pod to dostosować. To chyba, dlatego taki jestem – zwiesiłem głowę. Poczułem że Nila, kładzie mi rękę na ramieniu. Spojrzałem jej w oczy. Miały taki sam kolor jak Percy’ego. Lekko się uśmiechała.
-Jason, wiem że ciężko jest być dzieckiem Zeusa, czy tam Jupitera, że musisz przestrzegać pewnych reguł – przy ostatnim słowie zrobiła w powietrzu cudzysłów – ale czasem możesz trochę odpuścić. Zobaczy Percy też jest synem jednego z potężniejszych bogów, a jak się zachowuje. Rób to co chcesz robić, a nie to co powinieneś – powiedziała wstając – przemyśl to co powiedziałam. Idę poszukać Leona, stęskniłam się za nim – wyszła z przedziału. Zacząłem analizować jej słowa. Miała w zupełności rację. Muszę zacząć żyć własnym życiem. Chyba zacznę podziwiać tą dziewczynę. Ma teraz tyle samo lat jak ja, kiedy walczyliśmy z Gają. Tyle, że ja miałem lata treningu za sobą, a ona parę dni. Była taka szczera, miła i po tym co zobaczyłem i słyszałem gotowa poświecić się i pomóc innym. Leo jest szczęściarzem. Chociaż ostatnio jakoś zmarkotniał. Muszę się dowiedzieć czemu. Przecież to mój przyjaciel. Wstałem i ruszyłem szukać syna Hefajstosa. Znalazłem go w następnym przedziale, razem z resztą znajomych. Córka Posejdona siedziała obok niego. Szeptał jej coś do ucha, a ona tylko się uśmiechała i co raz to parskała śmiechem. Percy siedział obok, ale nie zwracał na nich uwagi. Annabeth siedziała na kolanach swojego chłopaka. Dała mu całusa w policzek, na co on rozpromienił się. Frank z Hazel siedzieli przytuleni i zajęci tylko sobą. Piper stała przy oknie, oparta o ścianę. Nigdzie nie mogłem jednak znaleźć Dylana. Podszedłem do córki Afrodyty. Uśmiechnęła się na mój widok. Stanąłem naprzeciwko niej. Zobaczyłem jak Nila kiwa głową. Spojrzałem w oczy mojej dziewczyny. Przybliżyłem się do niej i pocałowałem w usta. Spodobało jej się to, bo objęła moja szyję rękoma, pogłębiając nasz pocałunek. Kiedy trzymałem w objęciach osobę, którą kocham, poczułem rozlewające się ciepło po ciele. W końcu czułem, że żyję. Kiedy odsunąłem się, usta same wykrzywiły mi się w uśmiech. Piper położyła głowę na mojej klatce piersiowej.
-Nie wiem kto co ci powiedział, ale chcę żebyś taki został – powiedziała podnosząc na mnie wzrok.
-Już zawsze tak będzie, Pipes – i znowu dotknąłem jej warg ustami. Później rozmawialiśmy aż do dotarcia do celu. Wyszliśmy na peron. Była już może 14, słońce mocno grzało. Był to już 6 dzień naszej misji. Musieliśmy trochę odpocząć w San Diego. Może ciupkę za długo, ale trudno. Jeszcze nadrobimy.
-No to gdzie idziemy? – zapytał się Leo, trzymając za rękę swoją dziewczynę. Spojrzałem na Percy’ego. Pokręcił głową. Dobra, z czym kojarzy się nam się Hermes? Z podróżami, kupcami, złodziejami. Jakby to wszystko połączyć to wyjdzie…
-Musimy iść do galerii handlowej – powiedziałem. Mój stary przyjaciel parsknął śmiechem.
-Nie no Jason, zakupów ci się zachciało, czy co? – uśmiechnął się do mnie. Lekko uniosłem kąciki warg.
-Taa, bardzo zabawne Valdez. Nie, chodzi o to, że Hermes jest bogiem podróżnych, kupców jak i złodziei. A gdzie tych wszystkich spotkamy? W centrum handlowym.
-To by miało sens – potwierdziła Hazel.
-No to na zakupy, znaczy poszukiwanie eee jak się nazywa ta jego laska? – zaczął Leon.
-Kaduceusz – odpowiedziała Annabeth.
-No właśnie – i ruszył przed siebie. Całe szczęście nie musieliśmy długo szukać. Weszliśmy przez obrotowe drzwi. Budynek miał z 5 pięter. Ludzie wchodzili i wychodzili ze sklepów. Jedni z torbami, a inni bez. W kawiarenkach grupy rozmawiały na rożne tematy, pary siedziały i obejmowały się, a pojedyncze osoby rozmawiały przez telefony, pracowały przy komputerach lub nic nie robiły tylko piły kawę. Ogólnie nic nowego, ani podejrzanego.
-To od czego zaczynamy? – odezwał się Frank. Popatrzyliśmy z Percy’m na siebie. Znowu pokręcił głową, ale tym razem ja też nie wiedziałem gdzie iść.
-Może po prostu pochodzimy po galerii i miejmy nadzieję, że natrafimy na jakiś trop – zaproponowała córka Posejdona. Pokiwaliśmy wszyscy głowami. Wziąłem za rękę Piper i ruszyłem przed siebie. Mijałem ludzi, niektórzy się uśmiechali, inni wręcz przeciwnie, ale na razie nic nie zwróciło mojej uwagi.
-Jason, patrz – szturchnęła mnie córka Afrodyty. Wskazała coś ręką. Podążyłem w tamtym kierunku wzrokiem. Zobaczyłem ekskluzywne biuro podróży. Wejście ozdabiały dwie kolumny w stylu jońskim. Wykonane były z białego marmuru. Wnętrze było eleganckie. Ogromne biurko, regały na ulotki, ale też siedzenia były zrobione z tego samego materiału – kamienia. Ogólnie pomieszczenie było zaprojektowane z antycznym stylu. Spodobało by się dla Annabeth. Za stołem siedziała młoda kobieta. Miała czarne włosy i oczy. Nie chodzi mi, że miała ciemne tęczówki, tylko całe czarne! Jak smoła. Ostre rysy twarzy nadawały jej wygląd bezwzględnej i okrutnej. Za nią stał oparty kaduceusz. Tak po prostu, tam stał. Musieliśmy odwrócić uwagę sprzedawczyni i zabrać atrybut. Rozejrzałem się za resztą, ale nikogo nie było. Czyli to zadanie dla naszej dwójki. Weszliśmy do biura.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała kobieta. Usiedliśmy na krzesłach naprzeciwko niej.
-Szukamy wycieczki dla dwojga – zaczęła Piper.
-Ooo, a gdzie państwo chcą się wybrać?  -
-Może … -zamyśliła się moja dziewczyna.
-Grecja – odpowiedziałem.
-W takim razie, ta oferta państwu się spodoba – pokazała nam katalog.
-Całkiem, całkiem. Ale czy mogę popatrzeć na katalogi – wskazała ręką na półkę, obok laski Hermesa.
-Przykro mi, to nie dla was.
-Dlaczego, jak można wiedzieć?
-Bo jesteście herosami – syknęła czarnowłosa. Nagle zaczęła się zmieniać. Tułów został taki sam, ale od pasa w dół była centkowanym wężem.
-Echidna – powiedziałem. Pipes pokiwała głową. Rzuciłem się na potwora z mieczem. Ciąłem ją w brzuch. Zawyła z bólu i wściekłości. Odrzuciła mnie na bok, poleciałem parę metrów i walnąłem głową o szafkę. Przed oczami pojawiły mi się czarne kropki. Szybko pomrugałem i wstałem. Trochę kręciło mi się w głowie, ale musiałem chronić moją dziewczynę. Stała bezbronna przed echidną. Do obrony miała jedynie swój Katopris. Uniosłem miecz i wbiłem w ogon węża. Potwora odwróciła się do mnie. Próbowałem uderzyć w serce, ale szybko uciekła od ostrza. Skoczyła na mnie. Cofnąłem się, ale nic mi to nie dało. Przygniotła mnie swoim ciężarem do ziemi. Gladius wyleciał mi z ręki i nie miałem, czym atakować. Piorunów nie przywołam, bo jesteśmy w zamkniętym budynku. Czyli zginę jako przekąska dla węża. W przepowiedni, którą słyszała Nila, było że przez jeden wybór śmierć nastanie. Zdecydowałem się, że ochronię Piper. Echidna przybliżyła twarz do mojej. Poczułem zapach krwi i zgnilizny. Powstrzymałem się przed zwróceniem na nią mojego śniadania.
-Mniam – potwór oblizał sobie wargi – syn pana nieba. Na pewno będziesz pyszny – syknęła. Próbowałem się jeszcze wyrwać, ale nic z tego.
-Zostaw go – krzyknęła córka Afrodyty. Trzymała się wężowej części, ale jedną ręką wymierzała cios. Widziałem jak sztylet kieruje się w stronę pleców, po drugiej stronie serca. Wbiła ostrze bardzo głęboko. Kobieta-wąż zawyła z bólu i zmieniła się w kupkę złotego pyłu. Dziewczyna lekko upadła na ziemie, nie robiąc sobie krzywdy. Podbiegła do mnie i pomogła wstać.
-Piper, dziękuję że uratowałaś mi życie – powiedziałem patrząc jej w oczy – to ja powinienem cię bronić, a nie odwrotnie. To moje zadanie – zacząłem pogrążać się. Mówiłbym pewnie tak w nieskończoność, ale Pipes zamknęła mi usta w pocałunku. Objąłem ją w talii i pogłębiłem gest.
-Kocham cię – szepnąłem jej w ucho. Na te słowa uśmiechnęła się szeroko.
-Wiem, szkoda tylko, że tak rzadko mi to mówisz.
-Od dzisiaj, będziesz to słyszeć codziennie – musnąłem delikatnie jej wargi – chodź znajdziemy resztę – pociągnąłem ją do atrybutu Hermesa. Kiedy go dotknąłem zmniejszył się, a obok pojawił się wyblakły woreczek i fioletowa karteczka. Schowałem wszystko do kieszeni spodni. Złapałem dziewczynę za rękę i poszliśmy szukać przyjaciół. Spotkaliśmy ich w jednej z kafejek. Siedzieli pijąc kawę lub sok.
-I co, znaleźliście coś? – zapytała się Annabeth. Dosiadłem się do nich. Piper zaczęła opowiadać, co przeżyliśmy, a ja wyciągnąłem kaduceusz i kawałek papieru.
-Ten to dopiero ma życie,
We wszystkich imprezach ma obycie.
Ostatnio w Las Vegas szalał,
Z paroma nimfami się tam spoufalał – przeczytałem. Percyemu zrzedła mina.
-Tylko nie on. I to w dodatku w Las Vegas. Znając nasze szczęście jego atrybut będzie w kasynie Lotos – powiedział syn Posejdona. Jego dziewczyna poklepała go po udzie.
-Spokojnie, nie będzie tak źle.
-Nie martwmy się na zapas – odezwała się Hazel – spokojnie zjedzmy tutaj, wypijmy i troszkę odpocznijmy. Potem znajdziemy transport.
-Hazel, ma rację – zgodziła się Nila – chyba nie może być tak źle – nagle przed nią pojawiła się koperta z jej imieniem i nazwiskiem. Zdziwiła się, ale wzięła ją do ręki i otworzyła. Z każdą linijką, uśmiech jej malał. Złożyła kartkę i zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, były szkliste. Spojrzała na Leona i zacisnęła usta.
-Nila, co jest?  - zapytał się jej chłopak.
-Nic takiego, przepraszam na chwilę – wstała z kanapy i poszła przed siebie. Również wstałem i podążyłem za nią. Złapałem ją za nadgarstek i zmusiłem, żeby odwróciła się w moją stronę. Na szczęście nie płakała.
-Nila, co się stało? - zapytałem. Zamknęła oczy i pokręciła głową.
– Mogę zobaczyć? – podała mi kopertę. Na środku było napisane Nila di Carlo, ładnym pochyłym pismem. Otworzyłem i wyjąłem list. Był napisany takim samym charakterem pisma.
Nila,
Czytasz to pewnie, jak mnie już nie ma na tym świecie. Bardzo chciałabym być teraz przy tobie, wspierać cię, doradzać. Niestety los płata nam figle. Nie miałam okazji nawet cię poznać, ty mnie też. Ale przez ten krótki okres czasu z tobą, byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi. Kiedyś na pewno się spotkamy. Poznałaś pewnie swojego ojca. Proszę nie bądź dla niego surowa. Gdy go lepiej poznasz, polubisz go, obiecuję. Masz takie same oczy jak on. Oh Nila, przepraszam cię.
Twoja mama
Clara
Ale na dole było jeszcze coś dopisane. Ktoś inny to pisał, na pewno.

Przepraszam, że przeczytałem ten list i jeszcze tu piszę. Ale pamiętaj, cios zadany przez osobę, którą kochasz, bliską, boli najbardziej. Ale w najgłębszej ciemności, znajdzie się promyk nadziei.
Posejdon

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wiedziałem, że matka Nili, zginęła w wypadku. Czyżby miała jakieś przeczucie, że niedługo umrze i napisała list do córki? Nie dowiemy się już tego. Niestety.
-Wiesz co mnie najbardziej drażni? – odezwała się dziewczyna – Że ojciec miał możliwość bycia z nią, a ja nie – westchnęła – Wiesz, co może oznaczać, to ostatnie, co napisał Posejdon? Podszedłem do niej i spojrzałem w oczy. Oddałem jej list, a ona schowała go do kieszeni.
-Nie wiem, ale kiedyś się tego dowiemy, na pewno – przerwałem na moment – nie mam pojęcia, jak mam cię pocieszyć. Moja matka też nie żyje.
-Nie musisz mnie pocieszać – powiedziała i uśmiechnęła się lekko – dzięki.
-Za co?
-Za to że jesteś tu teraz.
-Zawsze do usług – uśmiechnąłem się do niej – chodźmy może już do reszty.
-Okej, ale mam prośbę. Nie mów nikomu o tym liście, dobrze?
-To będzie nasza tajemnica. I w ten o to sposób zbliżyłem się do siostry Pery’ego. Stała się dla mnie jak rodzina.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej :) jak tam w szkole? czy tak jak ja, nie możecie doczekać się Krwi Olimpu? boję się, że Nico zginie :(